Kup subskrypcję
Zaloguj się

Lockdown wykańcza sale zabaw. "Skazuje się nas na bankructwo"

O tej branży mało się mówi, a pozostaje ona zamknięta od października. Co prawda sale zabaw i centra edukacyjne ujęte zostały w rządowych tarczach, ale pomoc do wielu nie trafiła. Ta, która dotarła, i tak jest zbyt mała, by pokryć rosnące koszty. Rząd może odmrozić branżę latem, ale to martwy dla niej okres. - Przed nami fala upadłości - prognozuje Bertrand Jasiński, prezes Sali Zabaw Fikołki. Nielicznym firmom udało się przestawić biznes na online, niektóre próbują jakoś działać mimo obostrzeń.

Branża deklarowała działanie w formie rezerwacji, zbieranie informacji o klientach czy nawet otwieranie obiektów jedynie dla grup przedszkolnych czy szkolnych, które i tak mają kontakt ze sobą. Jednak zgody rządu na wyłączenie z lockdownu nie dostała.
Branża deklarowała działanie w formie rezerwacji, zbieranie informacji o klientach czy nawet otwieranie obiektów jedynie dla grup przedszkolnych czy szkolnych, które i tak mają kontakt ze sobą. Jednak zgody rządu na wyłączenie z lockdownu nie dostała. | Foto: Polska Press/East News / East News

Zabawa, edukacja, ciekawe spędzenie czasu z równieśnikami i rodzicami. Z tym kojarzyły się nam dotąd sale zabaw. Pandemia jednak zmieniła bardzo wiele. Pierwszy raz te obiekty zostały zamknięte podczas niespodziewanego lockdownu wiosną 2020 r. Drugi lockdown objął sale zabaw i innego typu podmioty (działają one pod różnymi kodami PKD) w październiku zeszłego roku. Pozostają zamknięte do dziś.

Na konferencjach prasowych rządu o nich nie usłyszymy - szczegółów dotyczących ich działania trzeba szukać w rządowych rozporządzeniach. Producenci sprzętu do sal zabaw szacują, że jest w Polsce ich około 2 tys. Branża jest mocno rozdrobniona i w zdecydowanej większości to firmy rodzinne, mające jeden lub góra dwa obiekty. By wzmocnić głos branży, jesienią zeszłego roku utworzono Stowarzyszenia Sal Zabaw i Centrów Rozrywki.

Sale zabaw zostały objęte pomocą w ramach tarczy branżowej i tarczy finansowej PFR 2.0, ale ta pomoc - zależna od numeru PKD - do wielu firm nie trafiła. - 40 proc. firm nie dostało żadnego wsparcia państwowego mimo zamknięcia - mówi Business Insider Polska Ewelina Szmit, członkini Stowarzyszenia Sal Zabaw i Centrów Rozrywki oraz właścicielka Rodzinnego Centrum Rozrywki i Rozwoju Fantasmagoria w Radomiu. Te dane pochodzą z ostatniej ankiety przeprowadzonej wśród członków Stowarzyszenia - wzięło w niej 127 podmiotów (organizacja liczy 700 firm z branży oraz jej sympatyków). Mimo lockdownu 42 proc. z tych biznesów musi nadal płacić ZUS, a 60 proc. nie dostało wsparcia w postaci świadczenia postojowego.

Wiele firm nie dostało żadnej pomocy

Powodów braku rządowej pomoc dla sal zabaw jest kilka - część firm zaczęła działać na krótko przez pandemią, więc nie mogą wykazać porównywalnego spadku przychodów, inne mają niewłaściwe kody PKD, a jeszcze inne nie zatrudniają pracowników etatowych, co było warunkiem otrzymania wsparcia. - Wiele sal zabaw zatrudnia uczniów i studentów na umowę zlecenie. Wynika to z tego, że działają głównie w weekendy i święta - mówi Ewelina Szmit.

Branża jest w trudnej sytuacji. Wiele firm działa bardzo krótko na rynku (z ankiety wynika, że mniej niż trzy lata ma 56 proc. przedsiębiorstw), a by zacząć zarabiać na takiej działalności potrzeba zwykle trzech lat. Sale te nie miały zatem żadnej poduszki finansowej, by przetrwać zamknięcie związane z pandemią.

- Jesteśmy lokalami wielkopowierzchniowym, obecnymi często w atrakcyjnych lokalizacjach. Jedne z naszych największych kosztów to właśnie czynsze - mówi Szmit. Zaledwie jedna piąta sal znajduje się w centrach handlowych, gdzie rząd wprowadził abolicję czynszową. Reszta, jeśli nie dogada się z wynajmującym, za najem płacić musi. A stawki są wysokie, bo sale zabaw mają zwykle od 250 do 500 metrów kw. powierzchni (nieliczne mają mniej niż 100 tys. metrów, są też takie o wielkości 2-3 tys. metrów). Dodatkowo, mimo wakacji czynszowych, firm nie zwolniono z opłat leasingowych za sprzęt potrzebny do prowadzenia działalności.

Branża narzeka na brak dialogu z resortem rozwoju - ostatnie spotkanie z jego przedstawicielami odbyło się w styczniu. Przedstawiciele sal zabaw chcieli przekonać Ministerstwo Rozwoju, by mogli działać, bo gwarantują odpowiedni reżim sanitarny. - Wiele firm zainwestowało w urządzenia do dezynfekcji. Sama posiadam u siebie sprzęt do dezynfekcji światłem UV stosowany na salach operacyjnych czy w karetkach - mówi Ewelina Szmit. Jak podkreśla, sale zabaw są przygotowane do działania w warunkach pandemii, jak niewiele innych miejsc.

Branża deklarowała działanie w formie rezerwacji, zbieranie informacji o klientach czy nawet otwieranie obiektów jedynie dla grup przedszkolnych czy szkolnych, które i tak mają kontakt ze sobą. Jednak zgody na to od rządu nie dostała. - Proponowaliśmy nawet otwarcie dla osób zaszczepionych czy ozdrowieńców. Wszystkie nasze argumenty nie spotkały się z zainteresowaniem ze strony ministerstwa - mówi członkini Stowarzyszenia Sal Zabaw i Centrów Rozrywki.

Część obiektów próbuje działać, ale muszą liczyć się z karami

Część sal zdecydowała się jednak otworzyć. Działają jako placówki edukacyjne. Muszą się jednak liczyć z wizytą sanepidu czy policji. Niektórzy inspektorzy chwalą reżim sanitarny, ale w innych przypadkach ich wizyta wiąże się z karami. Bojąc się tego, wiele sal rezygnuje z dalszej działalności. Ewelina Szmit nie szczędzi gorzkich słów: - Skazuje się nas na bankructwo.

Poza firmami rodzinnymi na tym rynku działają jednak także sieci. Jedną z nich są Sale Zabaw Fikołki, które znaleźć można w 12 centrach handlowych na terenie największych miast Polski. - Nie mamy żadnych przychodów od listopada, nasza specyfika nie pozwala na działanie online - mówi Bertrand Jasiński, prezes firmy. W zeszłym roku firma prowadziła normalną działalność jedynie od czerwca do października, ale i tak nie udało jej się odbudować przychodów sprzed pandemii.

- Przez pięć miesięcy pomiędzy lockdownami obowiązywały ograniczenia narzucone przez ustawodawcę. Nie mogliśmy organizować imprez urodzinowych ani bali - mówi Jasiński. A to właśnie z takich wydarzeń pochodzi gros przychodów, które generują sale zabaw. W efekcie przychody firmy latem i jesienią 2020 r. wynosiły zaledwie od 12 do 45 proc. tego, co wcześniej. Najlepiej było w sierpniu.

| materiały prasowe

Miesięczne straty Sal Zabaw Fikołki w czasie lockdownu wynoszą 300-400 tys. zł. Firmie udało się skorzystać z tarczy finansowej PFR 2.0, która pokryła 70 proc. strat. Spółka jest jednak w sporze z ZUS-em o pomoc z tarczy branżowej (zwolnienie z ZUS, świadczenie postojowe). - ZUS próbuje szukać dziury w całym, twierdząc, że zmieniliśmy nasze PKD. Dokonaliśmy jedynie zmiany tego, które było zapisane pierwszy miejscu, a wszystkie kody i tak były zapisane w umowie spółki – mówi Bertrand Jasiński.

Firma nie zdecydowała się zamknąć żadnej z sal, ale odstąpiła od jednej z umów dotyczących obiektu, który miał powstać w przyszłości. - W większości przypadków udało nam się uzgodnić warunki najmu przez pierwsze miesiące po lockdownie, ale są jeszcze centra handlowe, gdy umowy najmu są w trakcie negocjacji - mówi prezes Sal Zabaw Fikołki. - Teraz zabieramy się za negocjacje z centrami, dotyczące tego, co się będzie działo po otwarciu do momentu, gdy będziemy rentowni - dodaje.

Sala zabaw próbuje działać online. To jednak wyjątek w branży

W branży są też firmy, którym udało się część swojej działalności przenieść do internetu. Takim przykładem jest warszawskie Smart Kids Planet, będące połączeniem sali zabaw z centrum edukacji. - Nasze centrum łączy aspekty zabawy i nauki. Powstało na bazie trendu edutainment. Zaprojektowaliśmy je sami w 95 proc. - mówi Business Insider Polska Adam Kowalczyk, współzałożyciel Smart Kids Planet.

Obiekt ruszył w 2019 roku i od razu odniósł sukces. Jednak i on został dotknięty lockdownem, a październikowe zamknięcie zostało jeszcze skomplikowane przez szpital tymczasowy powstały na PGE Narodowym - Smart Kids Planet stracił dostęp do swoich pomieszczeń. Właściciele jednak nie poddali się i stworzyli sklep internetowy, sprzedawali smart boxy, w biurze uruchomili studio i zorganizowali e-ferie dla dzieci pracowników firm. Spółka rozpoczęcie działalności w internecie planowała już wcześniej.

- Mieliśmy strategię, którą musieliśmy przyspieszyć. Zdecydowaliśmy, że nie zostawimy naszych małych klientów samych. Zrealizowaliśmy kilkadziesiąt transmisji online dla dzieci dotyczących ekologii - mówi Kowalczyk. Spółka dostała pomoc z rządowych tarcz. - Pokrywa ona tylko 30 proc. naszych rocznych kosztów – mówi Kowalczyk. Firma chce jednak utrzymać trzon zespołu i liczy na powrót do działalności stacjonarnej na stadionie we wrześniu.

Jednak to wyjątek na rynku - nie każdy ma zasoby i możliwości, by tak działać, bo zasadniczo sale zabaw to działalność, która prowadzona jest stacjonarnie. A rodzice i dzieci chcą do tych obiektów szybko wrócić. - Codziennie odbieramy telefony z pytaniami, dlaczego nie jesteśmy otwarci i kiedy będziemy - mówi Szmit.

Branża spodziewa się otwarcia w czerwcu, podobnie jak rok temu. Problem z tym, że lato to dla takich obiektów jak sale zabaw właściwie martwy sezon. - Gdy jest ciepło, to funkcjonujemy na granicy rentowności, a część lokali się zamyka - mówi Szmit. Powód? Wtedy więcej czasu spędzamy na świeżym powietrzu, a organizacja urodzin przenosi się na działki czy do ogródków.

Zamykane sale zabaw zostają z kredytami i długami

- 82 proc. ankietowanych firm odpowiedziało, że sytuację finansową ocenia jako złą, bardzo złą lub tragiczną - mówi Ewelina Szmit. - Nawet te firmy, które dostają pomoc, muszą przeciętnie dokładać do swojego biznesu kilkanaście tys. zł - dodaje. Straty sięgają dziesiątki mln zł.

Z rynku zniknęła już ponad jedna piąta sal zabaw. Ewelina Szmit:

Zamykając nasze biznesy zazdrościmy osobom, które stają się bezrobotne. Po prostu tracą źródła utrzymania, ale mają czyste konto. My zostajemy z umowami najmu, leasingami, kredytami, kredytami hipotetycznymi. Dlatego jeszcze tak wiele sal zabaw walczy i zadłuża się. Ostatnim wysiłkiem próbuje się utrzymać, by przetrwać do lepszych czasów.

- Fala upadłości w branży rozrywkowej dopiero przed nami. Pomoc od rządu już się skończyła, a otwarcie naszych obiektów nastąpi prawdopodobnie za około dwa miesiące. Gdy to się stanie, przychody początkowo wrócą, jeśli dobrze pójdzie, do zaledwie 50 proc. tego, co było przed pandemią, a koszty będą wynosić 100 proc., a nawet będą wyższe, ze względu na wzrost kosztów pracy. Większość naszych pracowników to studenci, a stawka godzina wzrosła - prognozuje Jasiński. - Dopóki nie będzie można organizować imprez urodzinowych, dopóty sale zabaw nie będą w stanie być rentowne - podsumowuje Bertrand Jasiński.