„Umieramy”. W tym sezonie branża straciła 3,5 mld zł

W Beskidach hotelarze mogli przynajmniej cieszyć się walentynkami. Za to na Warmii i Mazurach rząd nie dał im czasu nawet na złapanie oddechu.

Publikacja: 28.03.2021 18:35

Wliczając zwolnienia w firmach współpracujących z hotelami (od sprzątania po obsługę aparatury do or

Wliczając zwolnienia w firmach współpracujących z hotelami (od sprzątania po obsługę aparatury do organizacji konferencji), w ciągu ostatniego roku pracę mogło stracić nawet 150 tys. osób.

Foto: Fot. Pixabay

W końcu sezonu zimowego branża turystyczna, zwłaszcza w miejscowościach wypoczynkowych, zaczyna podliczać straty. Zamknięte kolejny raz hotele i restauracje są w dużo gorszej sytuacji niż przed rokiem. Zamknięcie stoków narciarskich odcięło dopływ gotówki do tych przedsiębiorców, którzy liczyli przynajmniej na tzw. turystów jednodniowych. Teraz stratą – zwłaszcza w górach – okaże się kolejny sezon – Świąt Wielkanocnych.

W Beskidach już w końcu grudnia ubiegłego roku branża turystyczna przeżywała dramat. Jej symbolem było wywieszenie na latarni w centrum Szczyrku kukły hotelarza i restauratora w ramach protestu przeciw decyzjom o zamknięciu od 28 grudnia do 17 stycznia hoteli i gastronomii oraz organizacji ferii w jednym terminie. Tuż przed tzw. narodową kwarantanną burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy mówił: – Przez obostrzenia miasto traci 40 zł na sekundę. Przedtem podobna akcja miała miejsce blisko dwa tygodnie wcześniej. Hotelarze i właściciele restauracji wywiesili transparenty z hasłami: „Szczyrk potrzebuje turysty jak ziemia wody”, „Rządzie drogi, nie bądź srogi, wpuść turystę w nasze progi. Umieramy!”.

Skorzystały Beskidy

Beskidzcy hotelarze wykorzystali przynajmniej walentynki. Jeszcze podczas konferencji prasowej, kiedy to premier Mateusz Morawiecki ogłaszał częściowe otwarcie branży od 12 lutego, w hotelach i pensjonatach rozdzwoniły się telefony. Wszędzie chodziło rezerwację walentynkowego weekendu 13–14 lutego.

Dla właścicieli obiektów noclegowych „uwolnienie” w tym czasie było ważne jeszcze z jednego powodu: wcześniej to przyciągające gości do hoteli święto wypadało w czasie ferii zimowych. Więc teraz dla pozbawionej przychodów branży stało się okazją do podreperowania kondycji finansowej. – Wartość rezerwacji złożonych 5 lutego zanotowała ponad 200 proc. lepszy wynik niż tego samego dnia ubiegłego roku – informował Marcin Dragan, z Profitroom, firmy obsługującej systemy rezerwacji hotelowych.

CZYTAJ TAKŻE: Dla hotelarzy to już rok stracony

Ale w kolejnych dniach frekwencja stopniała. Przykładem jest Zakopane, gdzie w walentynkowy weekend trudno było znaleźć nocleg, tymczasem do końca lutego zajęta była niewielka część miejsc noclegowych, i to pomimo obniżenia cen nawet o połowę. Fatalną reklamę zrobiło miastu koronaparty na Krupówkach z udziałem tłumu pijanych uczestników mogących roznosić zakażenia. Część potencjalnych gości zaczęła później obawiać się przyjazdu.

Nieco lepiej od hotelarzy i restauratorów kończy sezon część właścicieli wyciągów. Zwłaszcza tych mniejszych, często funkcjonujących normalnie, pomimo ograniczeń i zakazów, gdzie kontrole sanepidu docierały znacznie rzadziej niż do dużych stacji narciarskich (lub nie docierały wcale).

Wszyscy ponieśli jednak duże wydatki na przygotowanie stoków. Godzina pracy armatki śnieżnej to ok. 70 zł, biorąc pod uwagę tylko zużycie prądu, a potrzebna jest jeszcze woda – na wyprodukowanie metra sześciennego śniegu ok. 500 litrów. W rezultacie na przygotowanie niezbyt długiego stoku trzeba było wydać nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Straty na Mazurach

W wyjątkowo dramatycznej sytuacji znajdują się teraz hotelarze na Warmii i Mazurach. Tam nowe obostrzenia zostały wprowadzone już 27 lutego, zaledwie kilkanaście dni po poluzowaniu poprzednich.

W rezultacie hotelarze mogli złapać finansowy oddech przez dwa tygodnie. W dodatku nie dano im czasu na wygaszenie działalności – ostatni goście opuszczali hotele w sobotę, tj. już w dniu obowiązywania lockdownu. – 14 dni to zdecydowanie zbyt krótki czas na rozpędzenie i ponowne zatrzymanie machiny hotelowej. Takie działanie dodatkowo generuje wysokie koszty dla i tak już skrajnie wyczerpanych finansowo przedsiębiorstw – komentowała decyzje rządu Izba Gospodarcza Hotelarstwa Polskiego.

Andrzej Dowgiałło, właściciel Grupy Anders, prowadzącej hotele Na Warmii i Mazurach przyznał w TVN24, że nowy lokcdown spowodował duże straty. Przygotowanie dużych, średnich obiektów to są olbrzymie koszty po długiej przerwie, przecież byliśmy zatrzymani na ponad trzy miesiące – tłumaczył.

CZYTAJ TAKŻE: Złotówka czynszu? Lokalne władze próbują ratować gastronomię

Branża była tym bardziej sfrustrowana, że w hotelach regionu nie wykryto ognisk zakażeń. Z kolei wyższe statystyki zachorowań występowały jedynie w trzech–czterech powiatach województwa warmińsko-mazurskiego. W pozostałych były niższe lub zbliżone do średniej w całym kraju.

Zdesperowani przedsiębiorcy 1 marca zaprotestowali w Warszawie, gdzie rozdawali jedzenie wcześniej przygotowane na przyjęcie gości. – Zostaliśmy potraktowani niesprawiedliwie, jak przysłowiowy kozioł ofiarny. Decyzja o ponownym zamknięciu prowadzi do zwolnień grupowych, wzrostu bezrobocia (na Warmii i Mazurach jest najwyższe w Polsce) oraz masowych bankructw przedsiębiorstw hotelarskich – ostrzegli w petycji do rządu.

Trójmiasto ciut lepiej

Nieco lepiej było na Wybrzeżu, w Trójmieście, gdzie hotele odnotowały wyniki finansowe lepsze w porównaniu z innymi regionami. W lutym, choć frekwencja na poziomie 18,5 proc. mieściła się w średniej dla wszystkich hoteli w dużych miastach, to przychody na pokój przekraczały 48 zł, a ceny w porównaniu z lutym 2020 r. okazały się wyższe o 15 zł i sięgnęły 260 zł – podaje branżowy „Hotelarz”, powołując się na globalną firmę analityczną STR.

Ale branża hotelowa w dużych miastach ucierpiała znacznie bardziej niż w miejscowościach wypoczynkowych. Hotele miejskie nastawione są w dużym stopniu na gości biznesowych (np. w Warszawie) lub zagranicznych (jak w Krakowie), tymczasem jednych i drugich zabrakło. Najgorzej z największych miast wypadł Kraków, gdzie lutowa frekwencja wynosiła zaledwie 11,8 proc. w porównaniu z 60 proc. rok wcześniej. Przychody na pokój stopniały w ujęciu rok do roku o 84 proc. – do niewiele ponad 24 zł, zmalały też średnie ceny.

W ocenie hotelarzy ubiegły rok był dla branży najgorszym w ostatnim ćwierćwieczu. Ponad połowa (55 proc.) hoteli odnotowała średnią frekwencję na poziomie poniżej 30 proc., a więc poniżej progu rentowności. Tylko jedna piąta miała obłożenie powyżej 40 proc. Przeszło połowa odnotowała spadek liczby noclegów o więcej niż 50 proc.

CZYTAJ TAKŻE: W tym regionie gastronomia może liczyć na wyjątkowo hojne wsparcie

Z danych Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor wynika, że niespłacone w terminie należności ma blisko co dziesiąty hotel, motel i pensjonat w Polsce. Największe zaległości w rozliczeniach z kontrahentami mają hotele z województw łódzkiego, małopolskiego i mazowieckiego.

Branża ocenia, że zamknięcie całego sezonu zimowego przyniesie jej stratę 3,5 mld zł. Do tej pory brak realnego wsparcia z powodu dotychczasowych obostrzeń już skutkował zlikwidowaniem w hotelach około 80 tys. miejsc pracy. Doliczając zwolnienia w firmach współpracujących z hotelami (od sprzątania po obsługę aparatury do organizacji konferencji), pracę mogło stracić nawet 150 tys. osób.

W końcu sezonu zimowego branża turystyczna, zwłaszcza w miejscowościach wypoczynkowych, zaczyna podliczać straty. Zamknięte kolejny raz hotele i restauracje są w dużo gorszej sytuacji niż przed rokiem. Zamknięcie stoków narciarskich odcięło dopływ gotówki do tych przedsiębiorców, którzy liczyli przynajmniej na tzw. turystów jednodniowych. Teraz stratą – zwłaszcza w górach – okaże się kolejny sezon – Świąt Wielkanocnych.

W Beskidach już w końcu grudnia ubiegłego roku branża turystyczna przeżywała dramat. Jej symbolem było wywieszenie na latarni w centrum Szczyrku kukły hotelarza i restauratora w ramach protestu przeciw decyzjom o zamknięciu od 28 grudnia do 17 stycznia hoteli i gastronomii oraz organizacji ferii w jednym terminie. Tuż przed tzw. narodową kwarantanną burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy mówił: – Przez obostrzenia miasto traci 40 zł na sekundę. Przedtem podobna akcja miała miejsce blisko dwa tygodnie wcześniej. Hotelarze i właściciele restauracji wywiesili transparenty z hasłami: „Szczyrk potrzebuje turysty jak ziemia wody”, „Rządzie drogi, nie bądź srogi, wpuść turystę w nasze progi. Umieramy!”.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Z regionów
Wojna Rosji z Ukrainą sprawi, że autobusy w Polsce będą jeździć rzadziej?
Z regionów
Półkolonie w swoim mieście. Samorządy przygotowują wypoczynek dla najmłodszych
Z regionów
Jak Polska świętuje wstąpienie do Unii Europejskiej
Materiał partnera
Niebanalne podróże po Mazowszu. Doskonały wybór na majówkę
Materiał partnera
Sen o niekończących się szutrach