"Niedorżnięte Polaki przyjechały"

Franciszka Mukoid z Nysy nie kryje swoich poglądów. - Gdyby Ukraińcy nie zabili mojego ojca nic bym do nich nie miała - stwierdza. - Jednak, jako dziecko byłam świadkiem wielu krzywd i nieszczęść, jakich Polacy z moich rodzinnych stron zaznali z ich rąk. Teraz z kolei podczas wizyty w Tarnopolu usłyszałam od Ukraińca zdanie: "Przyjechali niewyrżnięci Polacy". Po prostu włos jeży się na głowie... - stwierdza. 

To była wielka miłość

Historia rodziny pani Franciszki mogłaby posłużyć za kanwę do filmu, z wieloma tragicznymi momentami. Bohaterka reportażu urodziła się w Kozłowie koło Tarnopola w 1936 roku. - Pochodzę z rolniczej rodziny - zaczyna opowieść. - Mój pradziadek od strony ojca był bardzo bogaty, bo był właścicielem ponad 100 morgów ziemi. Z kolei dziadek od strony mamy był muzykiem - grał na skrzypcach, a po nim odziedziczył talent syn, który grał w orkiestrze wojskowej w Tarnopolu. Zresztą wszyscy byli muzycznie uzdolnieni - moja mama również - stwierdza pani Franciszka dodając, że mimo, iż jej mama skończyła w życiu dwie klasy szkoły podstawowej z pewnością przeczytała więcej książek niż niejeden dzisiejszy student.
Pani Franciszka dodaje, że obaj jej dziadkowie służyli w austriackim wojsku. - Kiedy mama się urodziła to jej taty już nie było, a kiedy wrócił to miała dziewięć lat - kontynuuje. - Pięć lat był bowiem w wojsku, a kolejne niespełna pięć w niewoli. Do tego wszystkiego babcia zmarła bardzo szybko. Mama miała wtedy zaledwie dziewięć lat. Nie było więc innego wyjścia - trzeba było iść na służbę. Jako bardzo młoda dziewczyna mama została przyjęta do pracy przy opiece nad dziećmi komendanta policji w Tarnopolu. Z moim tatą znała się od dziecka i była to wielka miłość. Moi rodzice pobrali się wbrew woli rodziny ojca, która traktowała ten ślub, jako mezalians. Ojciec pochodził, bowiem z bogatej rolniczej rodziny, a mama nie miała niczego. Ich wspólna droga zaczęła się od tego, że tato szedł do ślubu w pożyczonym garniturze, bo jego rodzina na ten związek się nie zgodziła i w nim nie uczestniczyła - dodaje.
Pojednanie nastąpiło rok później na święta Bożego Narodzenia. - Rodzice poszli do dziadków z ciastem i... ze mną na rękach. Miałam wtedy jakieś dwa miesiące. Dziadek potem był bardzo szczęśliwy z rodziny, którą założył jego syn - dodaje Franciszka Mukoid.

Kto wróg, kto przyjaciel?

Życie licznej rodziny pani Franciszki toczyło się na tle głównie tragicznych wydarzeń historycznych. - Według opowieści moich rodziców do wybuchu wojny, nasze, czyli polskie stosunki z Ukraińcami układały się lepiej niż dobrze. Zapraszano się wzajemnie do domów, urządzano spotkania z tańcami, na których przygrywał mój ojciec. Kiedy jednak wybuchła wojna to Ukraińcy witali Niemców wkraczających na nasze tereny kwiatami. Tak reagowali na obietnice o niezależnej Ukrainie. Przed oczami mam widok powieszonych młodych polskich chłopaków, którzy wieczorami spotykali się ze swoimi dziewczynami, ale do swoich domów już nie wracali. Za tym mordem, jak też kolejnymi, stali Ukraińcy. Mimo tego, że miałam kilka lat pamiętam prawie wszystko, m.in. wkroczenie Rosjan. Nie towarzyszyły temu żadne strzały. W mojej pamięci zapisał się widok jadących na wozach młodych chłopców. Babcia dała nam mleko i chleb, żeby im zanieść. My nie mieliśmy żadnej wiedzy, że Rosjanie wkroczyli do Polski, jako wrogowie. Chyba myślano, że będą walczyć z Niemcami - dodaje.


Skatowali mojego ojca!

Jak wiemy umowna "przyjaźń" niemiecko - rosyjska wkrótce się zakończyła. Jak to wyglądało z perspektywy kilkuletniej Franciszki Mukoid. - Kiedy wkroczyli Niemcy zaczęła się strzelanina. Za każdym razem, kiedy Niemiec wszedł na czyjeś podwórko słychać było odgłosy strzałów, bo Rosjanie "zacumowali" w dogodnym strategicznie miejscu i mieli ich jak na tacy - dodaje pani Franciszka.
Wrogiem stał się jednak niedawny przyjaciel. - Wpadli do nas wieczorem Ukraińcy i wyciągnęli ojca. Kiedy ktoś krzyknął: "Ukraińcy!" to mama chwyciła mnie, moją siostrę i uciekłyśmy w pole kukurydzy. Mama była wtedy w ciąży. W zupełnej ciszy, umierając ze strachu o ojca przeleżałyśmy tam całą noc. On tymczasem cierpiał męki dopadnięty przez Ukraińców. Tylko dzięki temu, że ktoś krzyknął: "Policja!" "Wojsko!" to go nie dobili. Zostawili go na podwórku skatowanego. Nie miałyśmy nawet miejsca, żeby położyć go w godnych warunkach, bo jakiś miesiąc wcześniej Niemcy miotaczami ognia spalili prawie całą naszą wieś. Mieszkaliśmy w dole po kartoflach, tzn. wchodziliśmy do niego na noc. Ludzie uciekali z płonących domów tak jak stali, zwierzęta w stajniach płonęły żywcem. W ogniu przepadł dorobek życia całych rodzin - opisuje tragizm tamtych dni.
Pani Franciszka dodaje, że w końcu znaleziono miejsce dla jej skatowanego ojca. Ułożono jego umęczone ciało na prowizorycznych noszach. Przyjęła ich kobieta, której mąż został zabrany na wojnę i która po prostu bała się sama mieszkać w jednym z nielicznie ocalonych domu. Nie można było oczywiście liczyć na to, aby ojca pani Franciszki obejrzał lekarz. Co prawda widoczne rany zagoiły się, ale nie te, których doznał wewnątrz. Stan, w jakim znajdował się ojciec pani Franciszki uratował jednak jej rodzinę przed wywózką na roboty do Niemiec. - Kiedy przyszli Niemcy zabierać na roboty to tata przechodził tyfus i nas nie zabrano - po prostu bano się zarazić. Zabrano jednak z naszej rodziny jedenaście osób - dziadków i wujostwo. Co prawda wszystkim udało się wrócić, jednak jedna kuzynka do dzisiaj ciężko choruje ze względu na to co przeszła, a druga od dziecka nie widzi na jedno oko, bo... schyliła się po jabłko i została zdzielona przez Niemca po twarzy - wspomina pani Franciszka. - Kiedy ktoś mówi coś złego o Rosjanach to ja, delikatnie mówiąc, nie zgadzam się z tym. Dzięki Rosjanom bowiem nie umarliśmy z głodu. Dostawaliśmy jedzenie od młodych żołnierzy, którzy rozminowywali teren. Wyciągali z kieszeni ziemniaki i po prostu nam dawali. A codziennie przywożono 2-3 nieżyjących, którzy tego rozminowywania nie przeżyli...


Tragedia za tragedią

Ojciec pani Franciszki trafił do lekarza dopiero w maju 1945 roku, kiedy to rodzina dotarła do Białej Prudnickiej. - Okazało się, że połamane żebra wrosły mu w płuca. Nigdy już się nie podniósł z łóżka, był w różnych szpitalach. Mama przez swoje wojenne przejścia też bardzo ciężko zachorowała. Dopadło ją zapalenie stawów. Leżała bez ruchu również w szpitalu w Białej, a my - małe dzieci - zostałyśmy same bez najmniejszej pomocy. Ordynator, który dowiedział się, że moja mama ma leżącego męża i czwórkę małych dzieci sprowadził dla niej specjalny lek. Mówił do mamy: "Jeśli chce pani wychować dzieci to nie może się pani martwić, bo zmartwienie szybciej panią zabije niż choroba" - wspomina Franciszka Mukoid.


Walka o każdy dzień

Rodzina bohaterki reportażu już nigdy nie spotkała się w pełnym składzie. - To był 1952 rok. Ojciec umarł w Niedzielę Palmową, a mamę sąsiedzi przywieźli ze szpitala do domu w Wielką Środę. Najmłodsza siostra miała wtedy zaledwie trzy lata... - dodaje pani Franciszka. 
Wuj pani Franciszki zabrał swoją siostrę i jej dzieci do Prężynki. - Moja mama bardzo dużo się w życiu nachorowała. Już w 1954 roku znowu trafiła do szpitala - tym razem w Opolu - gdzie przeszła operację nerki. Została przyjęta do szpitala 4 grudnia, a wróciła do domu... we wrześniu następnego roku. Najpierw był to bowiem pobyt w Opolu, a potem w miejscowości Kup koło Opola. Zostałyśmy z siostrami znowu same... - wspomina pani Franciszka.
Sołtys wsi wystawił pani Franciszce zaświadczenie o ukończeniu 16 lat mimo, że jeszcze ich nie miała. - Chodziło o to, żebym mogła pójść do pracy bo przecież umarłybyśmy z głodu. Zostałam zatrudniona w Fabryce Obuwia w Prudniku. O czwartej rano ruszałam z domu, żeby pięć kilometrów przejść pieszo i dotrzeć na miejsce. Praca nie była lekka. Stałam przy automacie, a codziennie robiło się tysiąc par butów. Pracowałam tam osiem lat.
Zarabiałam 360 zł. Czy starczało? Nieraz chodziliśmy głodni. W "wolnym" czasie musiałam rąbać drzewo, żeby wysychało i żeby czymś napalić w piecu - wspomina ze łzami w oczach.
Na stwierdzenie, że pani Franciszka jest wyjątkowo dzielną kobietą dodaje: - Sama zastanawiam się dzisiaj jak dawałam sobie z tym wszystkim radę. Czasami, kiedy dzielę się fragmentami tej opowieści ze znajomymi to nie wierzą, że to wszystko przeżyłam... Z kolei moja mama - mimo tych wszystkich przeżyć - dożyła sędziwego wieku, a przy całym tragizmie potrafiła powiedzieć: "Dziękuję Ci Boże za to, co mam".


I słuch o nim zaginął...

Tragiczny los nie szczędził także innych członków rodziny pani Franciszki. - Jeden z braci mamy poszedł do wojska Sikorskiego będąc dwa tygodnie po ślubie, a wrócił... po śmierci Stalina. Ich dowódcą był Żyd, który z wojskowego jedzenia karmił całą swoją bliższą i dalszą rodzinę a żołnierze głodowali. Wujek podzielił się swoimi "spostrzeżeniami" na ten temat z kolegą, który z kolei... doniósł na niego dowódcy. Wujek najpierw został skazany na karę śmierci. Udało mu się napisać odwołanie do polskiego dowództwa i wyrok zamieniono na 25 lat zesłania. Nigdy nie opowiadał nikomu o tym, co tam przeżył. To musiało być coś strasznego, bo nawet siedząc w domu oglądał się za siebie jakby w obawie przed kimś. Z zesłania przywiózł "pamiątki - na twarzy miał narośl wielkości bochenka chleba a na plecach dziurę, w którą można byłoby wsadzić dwie pięści - wszystko od uderzeń kolbą karabinu. Mama nie poznała rodzonego brata w takim stanie. Żona wujka czekała na niego, mijały lata a o nim nie było żadnej wieści. Poradzono jej więc, aby ułożyła sobie życie, bo nie doczeka się na jego powrót. Tak też w końcu zrobiła. Wujek nie miał do niej o to żalu - wręcz przeciwnie. Cieszył się, że przeżyła wojnę. Nie chciał się jednak z nią spotykać i wszystkiego komplikować. To była, bowiem wielka miłość...

"Tu się nic nie zmieniło!"

Pani Franciszka ze względu na swoje życiowe wspomnienia bardzo bacznie obserwuje dzisiejsze relacje polsko - ukraińskie. - Dwa lata temu byłam z wizytą u mojej rodziny na Wschodzie. Kuzynka, z którą wsiadałam do windy przestrzegła mnie, abym nie mówiła nic po polsku. Zanim zdążyłam zapytać, dlaczego ktoś się do nas dosiadł. Kiedy dojechałam na górę zapytałam ją jak to możliwe, że tylu Ukraińców pracuje w Polsce! Wielu z nich pomagamy i ja mam nie mówić po polsku?! Ona mi na to odpowiedziała: "A czy ty myślisz, że tu się coś od wojny zmieniło?! Tu się nic nie zmieniło! Ty pojedziesz, a ja tutaj zostanę, ja się naprawdę boję".
Pani Franciszka dodaje przy tym, że dowodem na to, że rzeczywiście nic się nie zmieniło jest fakt, że w każdym większym mieście znajduje się pomnik Bandery. - Podczas spotkania z ukraińskimi znajomymi mojej rodziny powiedziałam, że przecież Ukraińcy przyjeżdżają do nas zarabiać, a my przyjeżdżamy do nich turystycznie, więc dlaczego taka nienawiść?! Drążąc dalej temat pytałam, jakim bohaterem narodowym jest Bandera?! Czy o jego bohaterstwie ma świadczyć to, że zabił dziecko wzięte z kołyski, a może obcięcie piersi ciężarnej Polki?! To jest jego bohaterskość?! - Grzmi bohaterka reportażu. 
Z nastawieniem antypolskim na Ukrainie pani Franciszka spotkała się jeszcze nieraz. - Stałam na przystanku z córką kuzynki. Czekałyśmy na trolejbus rozmawiając po polsku. W pewnym momencie podeszło dwóch wielkich mężczyzn z ogolonymi głowami. Jeden z nich, słysząc naszą polską wymianę zdań, myśląc z pewnością, że nie rozumiemy rzucił: "Niedorżnięte Polaki przyjechały" - dodaje zbulwersowana.# 
Agnieszka Groń

Reklama

"Niedorżnięte Polaki przyjechały" - opinie czytelników

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów do artykułu: "Niedorżnięte Polaki przyjechały". Jeżeli uważasz, że komentarz powinien zostać usunięty, zgłoś go za pomocą linku "zgłoś".

  • SM - niezalogowany 2021-01-02 13:10:28

    Również znałem Panią Franciszkę. Ze smutkiem zobaczyłem kilka tygodni temu klepsydrę z informacją o jej śmierci...

  • Prawda - niezalogowany 2021-01-02 13:22:33

    Taka prawda.Moja mama też opowiadała,że nieraz musiały przed Ukraincamu w lesie z mama w takich ziemiankach się chować,nocować bo oni mordowali i napadali na Polaków.Polacy mezczyzni warte zaprowadzili i pilnowali kiedy ukraincy zblizali sie do wsi bili w bebny aby kobiety z dziecmi uciekaly.do lasu i sie chowali.A jak po wojnie postanowiły wyjechać z tamtej swojej ziemi do Polski z obawy przed prześladowaniem to drzaly ze strachu aby Ukraińcy nie wpadli do pociągu i ich nie zamordowali.Jak przekroczyły granice to cieszyly się że szczęścia,ze już nic im się nie może stać.Pewnego dnia pojechaliśmy z moja mama odwiedzić mamy ciocie z rodzina w Kozłowie kolo Tarnopola mieszkająca i było super.Wszyscy nas gościli serdecznie.Chodzilysmy od domu do domu znajomych mamy zapraszani i bylo ok,ale pewnego wieczoru przyszedł sasiad mamy wujka i powiedzial do mnie mlodej dziewczyny i mojej mamy,ze Was Poliaczki zabijut i od tego dnia nie moglysmy same nawet na podworko wychodzic.Przykre to było i tak mnie zniechęciło,że postanowiłam już tam nigdy nie pojechać.A tereny bardzo ładne i ludzie nie wszyscy tacy zli.Ale ani ja ani moja mama już tam drugi raz nie pojechalysmy.Z opowiadań mojej mamy dużo złego Polaków tam spotkało zarówno że strony Ukraińców jak i też Rosjan.Nie sposób tutaj wszystko opisać.

  • Kazio - niezalogowany 2021-01-03 14:46:53

    Bo ukraińcy to nie naród jak Polacy tylko zlepek dzikich plemion

  • Hilary - niezalogowany 2021-01-02 21:48:19

    Opowiem historię. To co się wydarzyło było polityczną zagrywką. Przykro mi że wojna jest i będzie okrutnym żartem polityków którzy kupią zludzi i ich rodzin. PS. Nie wszystko wam rodzice opowiedzieli.............

  • obcy - niezalogowany 2021-08-21 17:05:01

    A ten polskojęzyczny wpuścił już kilka milionów Ukraińców do Polski.Dostali duzo przywilejów, czują się bardzo pewnie w Polsce, są z rodzinami 500+, 300+ i inne.To kosztem Polaków, ale ten rząd niszczy Polaków.Dla niego obcy mają przywileje. Ukraincy kupują mieszkania , czyli już nie wyjadą z Polski. Studenci mają pierwszeństwo na przyjęciu na studia, bezpłatne, zakwaterowanie i dostają wysokie stypedia bez osiągania wysokich ocen .Polscy stucenci nie mają takich przywilejów w Polsce.Czy tak powinno być?

  • Andrzej - niezalogowany 2021-01-02 22:49:57

    miała Pani rację , to tak jak pomaganie dzieciom w Afryce , a później przyjeżdżają do Europy , gwałcą i zabijają , brońmy naszej suwerenności

  • Danek - niezalogowany 2021-01-02 22:51:57

    Jak to się mówi Polacy dla Ukraińców też nie byli za mili dziś może nie ale były czasy że 5milionow ich w Polsce przebywało nawet część została wiele wody upłynie zanim wszystkie krzywdy pójdą w niepamięć

  • Tomek ze Lwowa - niezalogowany 2021-01-03 00:23:31

    Ta,a potem się obudziłeś,Usraińcu!

  • TK_Nysa - niezalogowany 2021-01-03 16:25:19

    Byly przypadki, ale to byl odwet. Na dodatek Polacy nie ubijali ukraincow tak jak oni to robili z Polakami we wsiach Polskich... Co bys zrobil w przypadku, kiedy upa wpada do wsi i morduje ci cala rodzine? Zapominasz i zyjesz dalej??

  • Gość oburzony - niezalogowany 2021-08-21 17:12:37

    Nie prawda.To Ukraincy zgotowali Polakom okrutne mordy w Wołyniu.I dalej czczą Banderę stawiają jego pomniki.A Polska w nagrode" chyba tak ich przyjmuje w Polsce, dając i za dużo praw?.Polscy pracownicy przez ich ściąganie do Polski nie dostają godziwych podwyżek za pracę.A im się dopłaca , dlatego pracodawcy wolą ukrainca niz Polaka.

  • Bezimienny - niezalogowany 2021-01-02 22:59:07

    Ach te historie. Jedno jednak mnie niepokoi ile bym ich w życiu nie słyszał zawsze osoba opowiadająca o jej rodzina to samo dobrzy ludzie. To skąd się biorą ci źli ? Intrygujące ...

  • Punkt - niezalogowany 2021-01-03 08:45:17

    Wlasnie

  • Mirek - niezalogowany 2021-01-02 23:54:45

    Tu możesz poczytać co nie co ATLANTYDA Iluzja autora Imanuel Alex Nowicki

  • Kral - niezalogowany 2021-01-03 07:34:23

    Moja babcia uciekła ze Lwowa w 1939 roku, jak wojska radzieckie wkroczyły do tego miasta. Nigdy tam też, nie wróciła. Po wielu, wielu latach, kiedy zapytałem,czy nie chciała by tam wrócić na odwiedziny, stwierdziła:nigdy, nie znasz Ukraińców. To mściwi ludzie.

  • Władzio - niezalogowany 2021-01-03 08:25:25

    Nikt nie wie ilu Ukraińców pojechało na ziemię tzw odzyskane aby dozynać Polaków. Nikt nie wspomni ilu Ukraińców i potomków było w UB-cji potem w SB. Sami swoi....

  • Andrzej pow. Nysa - niezalogowany 2021-01-03 10:25:54

    Moja rodzina też pochodzi z ziem Tarnopolskich konkretnie Grzymałów i Ekeonorowka. Znam te historie z opowiadań babci i starszych krewnych jak przyjeżdżali w odwiedziny i wspominali. Jest to niestety smutna i przykra wiedza.

  • Antek - niezalogowany 2021-01-03 14:47:24

    Stara prawda jest taka że Ukrainiec co innego myśli co innego mówi i jeszcze co innego robi

  • Olcia - niezalogowany 2021-01-03 18:32:14

    Święta prawda

  • Wojtek - niezalogowany 2021-01-03 16:06:12

    Dziadek bardzo czesto mi powtarzal ze cytat : NAJLEPSZY UKRAINIEC 2 METRY POD ZIEMIA !!! Pytalem go wtedy dlaczego 2 metry ? niewiele rozumiejac. Doroslem,zrozumialem. Jakze to nadal aktualne.

  • TK_Nysa - niezalogowany 2021-01-03 16:20:36

    O tym trzeba pamietac, sam za mlodu nasluchalem sie podobnych opowiesci od wojka, ktory mial 7 lat pod koniec wojny. Pozniej po poznaniu mojej przyszlej zony, slyszalem podobne opowiesci od jej babki, ktora jak moja rodzina pochodzila z pod Lwowa.

  • gość 2021-01-03 17:28:29

    PiS sprowadził do Polski 7-8 milionów tej patologii. Oni są wszędzie, nawet w polskiej policji. Przemycają duże ilości broni na nasz teren, mają poważne uroszczenia terytorialne, już przejmują polską ziemię i wykupują mieszkania. To nie może się dobrze skończyć.

  • Krystyna - niezalogowany 2021-01-12 00:39:40

    W Prudniku opolskie ukraińcy handlowali obok basenu na bazarku i jeden mojej mamie powiedział ,że my tu jeszcze wrucimy z kałasznikowami i was wszystkich polaczki wymordujemy , mama wezwała policję i proszę sobie wyobrazić nic temu ukraińcowi nie zrobiła policja ,ani mandatu i gdzie tu sprawiedliwosc a mama ma na dziś 94 przeżyła wojnę ...


Ostatnie video - filmy na nowinynyskie.com.pl




Reklama
Reklama
Reklama