Kwarantanna narodowa mogła zostać wprowadzona. "Uratowały" nas błędy w raportowaniu wyników

Gdyby nie błędy w raportowaniu liczby nowych zakażeń, 10-11 listopada przekroczylibyśmy granicę, która uprawniałaby rząd do wprowadzenia narodowej kwarantanny. Tyle, że w międzyczasie zaczęły "gubić się" tysiące wykrytych przypadków.

4 listopada - tego dnia premier Mateusz Morawiecki wyznacza plan działania na najbliższe tygodnie. Zapowiada, że jeżeli średnia liczba nowych potwierdzonych zakażeń koronawirusem z ostatnich siedmiu dni przekroczy 70-75 dziennie w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców, zarządzona zostanie narodowa kwarantanna. Przekładając to na dzienną liczbę nowych przypadków, to poziom ok. 27-29 tys. 

W tym samym czasie w danych o rozwoju epidemii zaczyna się dziać coś dziwacznego. Jak zwraca uwagę po kilku dniach Michał Rogalski - twórca największej bazy danych o epidemii, który wraz z innymi wolontariuszami codziennie spisywał m.in. dane ze wszystkich Powiatowych Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych w Polsce - dane z PSSE w części województw zaczynają mocno "rozjeżdżać" się z tym, co raportują stacje wojewódzkie oraz, w ślad za nimi, Ministerstwo Zdrowia. 

Wcześniej też były rozbieżności pomiędzy tymi danymi - czasem większe, czasem mniejsze (nawet rzędu 1-2 tys. przypadków od początku epidemii) - ale teraz różnice robią się zadziwiająco wysokie. Porównując dane ogólnopolskie z sumą przypadków ze wszystkich powiatów, okazuje się, że ta pierwsza liczba jest np. 13 listopada o ponad 16,5 tys. niższa (licząc od początku epidemii).

W pierwszej połowie listopada bywają dni, gdy liczba nowych przypadków podana przez Ministerstwo Zdrowia jest nawet o 1,5-2,5 tys. niższa niż suma przypadków z powiatów. Według danych resortu zdrowia największa dobowa liczba nowych zakażeń to 27 875 - z raportu 7 listopada. Suma nowych przypadków w tym dniu ze wszystkich powiatów to ponad 30,4 tys.

Nieścisłości w danych mogły zaważyć na decyzji o niewprowadzeniu narodowej kwarantanny. Gdyby brać pod uwagę sumę dobowych przypadków z powiatów, 10 i 11 listopada średnia liczba nowych zakażeń z siedmiu dni byłaby powyżej poziomu 27 tys. Wówczas wskaźnik ten oscylował wokół 27,4 tys. nowych zakażeń, tj. ok. 71,4 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców. Taki poziom, zgodnie z rządową "rozpiską", uprawniał premiera Mateusza Morawieckiego do wprowadzenia głębszego lockdownu.

Według oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia, średnia liczba nowych przypadków z siedmiu dni nigdy nie przekroczyła "krytycznego" poziomu. Najwyższy poziom - ok. 25,6 tys. (66,8 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców) - osiągnęła 11 listopada.

Niezwykły zbieg okoliczności

Rzecz jasna trudno dziś przesądzać, że błędy w danych na pewno zaważyły na tym, że narodowej kwarantanny nie ogłoszono. Po pierwsze, teoretycznie rząd dał sobie możliwość jej wprowadzenia, gdyby zakażeń było nawet ok. 29 tys. dziennie. Takiego poziomu nigdy nie osiągnęliśmy. Po drugie, po wspomnianych dwóch dniach średnia liczba nowych wykrywanych przypadków zeszła poniżej granicy dla narodowej kwarantanny - a więc teoretycznie w tym alarmowym przedziale się "nie zadomowiliśmy". Rząd mógłby tłumaczyć, że widząc odwrót trendu, uznał, że kolejne restrykcje nie są już potrzebne, bo aktualne zadziałały. 

Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że gdyby nie błędy w raportowaniu, według przyjętej strategii dane uprawniałyby rząd do wprowadzenia narodowej kwarantanny. Piszemy o "błędach", bo rzecz jasna nikt nikomu przekrętów oficjalnie nie udowodnił, mowa jest wyłącznie o "nieścisłościach w raportowaniu danych między powiatowymi a wojewódzkimi stacjami sanepidu". To jednak niezwykły zbieg okoliczności, że te "nieścisłości" na masową skalę zaczęły pojawiać się akurat, gdy od liczby wykrywanych zakażeń uzależniono zakres restrykcji i zaczęła nam grozić narodowa kwarantanna.

Niegotowi do interpretowania danych

Główny Inspektorat Sanitarny w poniedziałek 23 listopada poinformował, że rzeczywiście kontrola wykazała różnicę w łącznej liczbie wykrytych zakażeń w Polsce (od początku epidemii), i to na poziomie ponad 22,5 tys. wyników. Pełniący obowiązki szefa GIS Krzysztof Saczka poinformował przy tym, że rozbieżności "nie wpływały w istotny sposób na sytuację wymagającą podjęcia określonych decyzji, gdyż są z długiego okresu czasu i ich znaczenie w skali całego wyniku jest znikome". Saczka zapowiedział też konsekwencje służbowe wobec osób odpowiedzialnych za te rozbieżności.

Nie wyjaśniono, kiedy i ilu przypadków nie zaraportowano - po prostu brakujących ponad 22,5 tys. zakażeń dopisano do łącznej liczby przypadków. Dostaliśmy za to informację, że dane zbierane są z różnych źródeł i czasem z opóźnieniami, więc właściwie "część z nich w ogóle jest nieporównywalna" - jak mówiła zastępczyni Głównego Inspektora Sanitarnego Izabela Kucharska. Osoby analizujące oficjalne liczby usłyszały z kolei, że "są może metodycznie, metodologicznie niegotowe do interpretacji danych".

Przy okazji postanowiono, że od 24 listopada powiatowe stacje sanitarno-epidemiologiczne nie mają już upubliczniać danych o liczbie wykrytych zakażeń. Mają po prostu przekazywać te statystyki bezpośrednio do odpowiednich systemów informacyjnych, z których potem raporty przygotowuje Ministerstwo Zdrowia. Tym samym społeczna weryfikacja danych - która już raz przyniosła wszak skutek - została uniemożliwiona. 

Zobacz wideo Premier mówi z nadzieją o szczepionce. Dr Grzesiowski: Byłbym tutaj bardzo ostrożny
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.