Brak tlenu na OIOM-ach, zgony na izbach przyjęć i karetki bezradności. W Rosji tylko kibice dają złudne wrażenie normalności

Zachęcające do płatnych przyjęć szpitale, sprzedawane miejsca w kolejkach do tomografii komputerowej płuc, odbijające się od placówek karetki, zgony na izbach przyjęć, puste butle tlenowe na oddziałach intensywnej terapii. W Rosji tylko wypełniane kilkunastoma tysiącami kibiców stadiony dają złudne wrażenie, że życie w kraju toczy się normalnie.

W Grecji fani podczas kilku meczów (m.in. PAOK-u) licznie wspinali się na dachy. Jedynie stamtąd na żywo mogli oglądać mecze swej drużyny. Fani czeskiego Bohemians ustawiali drabiny wzdłuż wysokiego muru i również podglądali walkę drużyny o ligowe punkty. Teraz rozgrywki w Czechach były wstrzymane, więc drabiny leżały w szafach.

Kibice BohemiansKibice Bohemians screen TT

W Polsce w obliczu zamkniętych stadionów fanom pomagały dźwigi i wysięgniki. Zdobyły uznanie szczególnie wśród kibiców żużla. Przez pandemię koronawirusa stadiony dla fanów zamknięte są obecnie w całej Europie. Prawie w całej, bo - co rzuca się w oczy szczególnie na meczach europejskich pucharów - kibice mogą wspierać swoje drużyny na Węgrzech i w Rosji. Mogą, ale czy to dlatego, że w tych państwach koronawirusowych problemów nie ma? Niekoniecznie.

Zarówno Węgry, jak i Rosja notowały w ostatnim czasie największe dobowe wzrosty liczby zakażeń od początku pandemii. W Rosji według oficjalnych danych, przybywało po 20 tys. nowych przypadków infekcji, na Węgrzech ponad 4 tysiące. Choć w tym drugim kraju premier Viktor Orban wprowadza właśnie godzinę policyjną, zamyka kluby taneczne, czy sale koncertowe bez numerowanych miejsc, to na imprezach sportowych, w kinach i teatrach niewiele się zmieni. Te obiekty ciągle będzie można wypełniać w 30 procentach.

Również tyle fanów może oglądać mecze w Rosji. - Sytuacja jest pod kontrolą - uspakajają rządowe media na wschodzie. Niezależne alarmują - sygnałem przeraźliwie głośnym.

Zobacz wideo

Moskwa "odpowiedzialna" za 30 proc. krajowych infekcji. Kibiców wirus się nie trzyma?

Patrząc na mecze Ligi Mistrzów czy Ligi Europy, Rosjanom tych kibiców można trochę pozazdrościć. Machający szalikami i flagami ludzie na trybunach, publiczność żywo reagująca na boiskowe wydarzenia to obecnie w Europie widok wzbudzający sentyment. Na meczu Champions League między Lokomotiwem i Atletico Madryt (1:1) było niemal 8 tys. fanów. Jeszcze więcej, bo aż 16 tysięcy zasiadło na dużo większym obiekcie Zenita Sankt-Petersburg podczas starcia z Lazio (1:1). Ultrasi gospodarzy przygotowali na to spotkanie specjalną oprawę.

Kilka miesięcy wcześniej też rozpostarli efektowne płótna na trybunach. Wtedy przedstawili na nich człowieka w przeciwgazowej masce, który niczym bramkarz złapał wirusa w ręce. Wirus po jakimś czasie zamienił się w piłkę. Czy to był sygnał, że trybuny pandemii się nie boją, a kibiców wirus się nie trzyma?

 

Fani w Rosji raczej nie mają powodu do obaw, choć nie w kwestii infekcji. Nic nie wskazuje na to, że za moment stadiony będą dla nich zamknięte, a oni plastikowe krzesełka zamienią na dachy czy drabiny u płotów. Spokojnym można być, słuchając narracji rosyjskiego rządu.

- Sytuacja jest pod kontrolą. Nie jest łatwo, są pewne napięcia, ale wszystko mamy pod kontrolą – przekonywał w ostatnim tygodniu października Dmitrij Pieskow, rzecznik Kremla. W listopadowym wystąpieniu nieco mniej optymistyczna była za to zastępczyni burmistrza Moskwy.

- Właśnie po raz pierwszy od połowy maja, przekroczyliśmy liczbę 6 tysięcy nowych przypadków koronawirusa. Oczywiście trend wzrostowy nas niepokoi i nie możemy teraz nazwać sytuacji stabilną. W mieście odnotowano wzrost hospitalizacji - przyznawała Anastasja Rakowa. Wcześniej burmistrz stolicy Siergiej Sobianin zapewniał, że miasto radzi sobie z leczeniem mieszkańców. Dodał, że nie ma planów wprowadzania surowych ograniczeń podobnych do tych stosowanych na zachodzie. Biznes i handel ma tu funkcjonować, a futbol zapewniać, że życie toczy się normalnie. Pewna swego Moskwa jest obecnie "odpowiedzialna" za ok. 30 proc. krajowych przypadków infekcji.

Karetki-wycieczki i bezradni ratownicy

By zobaczyć, co dzieje się w całym kraju, należy opuścić moskiewską metropolię i przejrzeć niezależne media. Te właściwie codziennie informują o patologicznych sytuacjach. Tylko w ostatnim tygodniu tragicznych historii wystarczyłoby na napisanie książki.

W Omsku ratownicy medyczni jeździli z koronawirusową pacjentką przez 10 godzin. Kobiety w stanie krytycznym nie chciał przyjąć żaden szpital. W końcu w akcie bezradności karetka na sygnale podjechała pod lokalny resort zdrowia. Zdenerwowani ratownicy chcieli zapytać szefową, co mają z tą kobietą zrobić? Nikt z nimi nie porozmawiał. Gdy pod ministerstwem pojawiła się druga karetka na sygnale, z podobnym problemem i 85-letnim pacjentem ze zniszczonymi płucami, w końcu sprawę rozwiązano. Inny problem, jaki opisuje redakcja portalu NGS55.ru, dotyczy samego wezwania karetki. W Omsku na ambulans czeka się od kilkunastu do kilkudziesięciu godzin.

Ponieważ o sprawie zrobiło się głośno, do Omska poleciał nawet wiceminister zdrowia Rosji Jewgienij Kamkin. Po kontroli zwolniono jednego z dyrektorów lokalnej służby zdrowia i zakomunikowano, że miejsca w szpitalach dla pacjentów są. Problemem było raczej przejście z "z ręcznego trybu kierowania pacjentów na tryb półautomatyczny". Analogicznych sytuacji opisywanych przez inne lokalne media jest jednak dużo więcej. W Permie pacjentka z 50 proc. uszkodzeniem płuc jeździła karetką od północy do 7:00 rano. Po siedmiu godzinach odbijania się od drzwi szpitali oznajmiła, że bierze taksówkę i wraca do domu.

- Nie mogłem nawet wykonać testu na koronawirusa, mimo że mam gorączkę, kaszel i bóle płuc. Nie skarżę się na ratowników z karetki - byli świetni, robili, co mogli. Nie zadzwonię już jednak po pomoc, bo to nie ma sensu - mówiła portalowi 59.ru 60-letnia Jekaterina Kobzeva.

W Czycie zmarła kobieta, która kilka dni przed śmiercią nagrała wideo. Mówiła w nim, że od tygodni czeka na pomoc, ale miejscowa służba zdrowia nie zrobiła nic, oprócz wypełnienia kilku dokumentów. "Jeśli umrę, winę za to ponosić będzie wyłącznie ministerstwo zdrowia, które nie dba o ciężko chorych" - powiedziała Olga Sorokina na końcu filmu. Zmarła dzień po dostaniu się do szpitala. W jej sprawie ministerstwo wszczęło kontrolę.

Przepełnione szpitale, zgony na izbach przyjęć

Taiga.info opowiada z kolei historię mieszkańca Kuzbassu z obustronnym zapaleniem płuc i niepełnosprawnością, który właściwie zmarł na szpitalnej ławce. To na niej spędził większość czasu podczas swojego krótkiego pobytu w medycznej placówce. Gdy go przeniesiono na oddział intensywnej terapii, niewiele dało się zrobić. Pacjenta z Niżnego Nowogrodu nigdzie nie przyjęto. Zmarł na podłodze poczekalni.

W Rostowie umarło trzynastu pacjentów szpitala miejskiego. Osoby, które w ciężkim stanie szczęśliwie dostały się do tamtejszej placówki, szczęśliwcami jednak nie były. W szpitalu skończył się tlen, do którego musieli byli podłączeni. Z powodu tych zgonów zwolniono kierownika zakładu. W covidowym szpitalu w Czelabińsku tlenu nie brakowało. Tyle, że tam akurat doszło do eksplozji stacji tlenowej. Zginęło dwóch pacjentów, a 75 chorych zakażonych koronawirusem ewakuowano. Nagrania, na których widać ewakuację i późniejszy moment eksplozji, są wstrząsające.

 

W Nowosybirsku zamykane są placówki podstawowej opieki medycznej. Lekarze pierwszego kontaktu, którzy jeszcze nie zrezygnowali z pracy, przekierowywani są do szpitali covidowych. O mieście głośniej jest po tym, jak Federalne Centrum Naukowo Kliniczne oprócz państwowych, koronawirusowych pacjentów zaczęło dzwoniącym polecać prywatne, płatne wizyty. Do szpitala można się dostać za 17 tysięcy rubli dziennie (800 złotych). Jeśli koronawirus bardziej daje się we znaki i pacjent wymaga specjalistycznej opieki, to musi zapłacić już 32 tysiące rubli (1550 złotych). Jednocześnie pacjenci państwowi przyjmowani są tylko z ciężkimi objawami. Portal NGS.ru donosi, że miejskie placówki zaczęły też nieoficjalnie sprzedawać miejsca w kolejce do tomografii komputerowej i na badania w kierunku COVID-19.

Rosyjski krajobraz koronawirusowej tragedii dopełnia małe niemal opuszczone miasteczko Jubileiny w regionie Griemiaczinska. Fundacja Sosidanie i platforma artystyczna LiveSystema na starym budynku zawiesiły tam wielki transparent przypominający maseczkę. "Tego miasta nie da się już uratować, lekarzy wciąż można" - brzmi napis. Zrobono to, aby zwrócić uwagę na problemy pracowników służby zdrowia. Fundacja zbiera pieniądze na potrzebny im w codziennej pracy sprzęt zabezpieczający.

MiastoMiasto Screen YT LiveSystem

Sytuacja jest zła także w kostnicach. Jedna z osób mieszkająca w Nowokuźniecku, na kanale YouTube "Mój protest live" umieściła nagranie z miejskiej kostnicy. Widać na nim, że w placówce brakuje miejsca, a worki z ciałami osób umieszczane są wszędzie, gdzie się da. Miejscowe władze sytuację wytłumaczyły szybko. Ciał nie odbierają bliscy ofiar, bo sami są chorzy lub przebywają w izolacji.

Rosja i Węgry liczą na szczepionkę

Być może rosyjski rząd do sytuacji w kraju i ewentualnych obostrzeń podchodzi spokojniej, bo liczy, że w ciągu miesiąca zdoła uruchomić masowe szczepienia na koronawirusa. Władimir Putin, zapewniając niedawno, że rząd nie będzie zamykał restauracji, barów i sklepów zasygnalizował, że w walce z pandemią ma pomóc dobre do niej przygotowanie i szczepionka. W Moskwie gotowe są już specjalistyczne pomieszczenia, by ją aplikować, a Sputnik V, bo tak nazywa się wynalezione przez Rosjan koronawirusowe "antidotum", był już przetestowany na 9 tys. mieszkańców stolicy. Niedawno rozpoczęła się masowa produkcja szczepionki. To właśnie ona jest kolejną rzeczą, która oprócz kibiców na trybunach łączy Rosję i Węgry. Szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjarto (obecnie zainfekowany koronawirusem) właśnie zapowiedział, że w grudniu Węgry zaczną sprowadzać niewielkie partie tego specyfiku. To wynik osiągniętego porozumienia z rosyjskim ministerstwem zdrowia. Węgry chcą najpierw zbadać szczepionkę i przeprowadzić proces jej certyfikacji. Jeśli wszystko będzie dobrze, to ta może zostać podana obywatelom nawet w styczniu 2021 roku.

Na razie - wracając do węgierskiego sportu - tamtejsza liga zaczyna mieć swoje problemy. Kibice, których lockdown dotknął w małym stopniu, nie mogą oglądać swoich drużyn, bo w zespołach dochodzi do grupowych infekcji. Zainfekowany ostatnio Ujpest z MKT Budapeszt zagrał drugim składem, ale przed starciem z DVTK miał już tylko siedmiu nadających się do występu piłkarzy. Ponieważ rywal nie chciał przełożyć spotkania, przyznano mu walkower. W tej kolejce nie zagra też Honved, który poprosił o przełożenie sobotniego meczu z Budafokim. Ma piętnastu chorych. Rywal zwlekał z decyzją, ale się zgodził. Mecz zaplanowano na 23 grudnia. Przekładane mecze są też na zapleczu węgierskiej ekstraklasy.

Na Węgrzech zainteresowanie piłką w dobie pandemii jest sporo większe niż w Rosji. Mecz Ferencvarosu z Juventusem w Lidze Mistrzów na Puskas Arenie przyciągnął 20 tysięcy widzów. Węgierski Związek Piłki Nożnej właśnie poinformował, że w półtora dnia sprzedano wszystkie dostępne bilety na barażowy mecz z Islandią, który zadecyduje o awansie na Euro 2020. Potem Madziarzy zagrają u siebie z Serbią i Turcją w Lidze Narodów. Bilety na te spotkania będą sprzedawane w następnym tygodniu. Rosjanie wszystkie swoje listopadowe mecze zagrają na wyjeździe.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.