Testy na koronawirusa w Polsce to farsa. Przekonałem się o tym na własnej skórze

Z przychodni w Częstochowie do Sanepidu, z Sanepidu do NFZ, z NFZ do przychodni w Warszawie i znów do przychodni w Częstochowie. W tej wersji historii to Goliat wygrywa z Dawidem. Wykonanie testów na koronawirusa w przypadku objawów, które nie zagrażają życiu, okazało się niemożliwe.

- Skoro każdy lekarz w Polsce - także w praktyce prywatnej - może wystawić receptę refundowaną lub zwolnienie e-ZLA, czyli popularne L4, to co stoi na przeszkodzie, by mógł wydać uzasadnione medycznie skierowanie pacjenta na wykonanie testu na koronawirusa? Taki sposób postępowania byłby najwygodniejszy dla pacjentów, ponieważ skróciłaby się droga między pacjentem a lekarzem. Zdecydowanie szybciej doszłoby do identyfikacji osób zakażonych. I to nie tych, którzy mają pełnoobjawową chorobę. Ci zgłoszą się do oddziałów zakaźnych i otrzymają odpowiednią opiekę zgodnie z przyjętym postępowaniem. Istotniejszym elementem w walce z pandemią jest wyszukiwanie ludzi zarażonych - bezobjawowych bądź skąpoobjawowych. Bo to właśnie oni są największym źródłem rozprzestrzeniania się koronawirusa - mówi w rozmowie z Gazeta.pl, prof. dr hab. med. Andrzej Matyja, szef Naczelnej Rady Lekarskiej.

Środa. Dzwonić, kiedy pacjent zacznie się dusić

Środa. To już trzeci dzień, kiedy czuję się słabo. Chwilę po obudzeniu biorę termometr i mierzę sobie temperaturę. Po ośmiu minutach podziałka wskazuje 37,5 stopnia Celsjusza. Bolą mnie głowa i wszystkie kości. Trzęsę się z zimna.

Zobacz wideo Andrzej Sośnierz: Wszystkie zagrożone środowiska powinny być szybko testowane

Czuję się słabo, choć lepiej niż ostatniej nocy. Wtorkowy wieczór przyniósł gorączkę dochodzącą do 39 stopni Celsjusza. Do tego doszły wszystkie z powyższych objawów w stopniu nasilonym. Najgorsze było przeszywające zimno. Nie pomagało nawet siedzenie pod kołdrą we flanelowej koszuli i dwóch bawełnianych bluzach.

Piszę do szefostwa, że potrzebuję wolnego. Chcę zrobić test na koronawirusa. Nie mieszkam sam. Czuję się odpowiedzialny za osoby, które przebywają ze mną. Zwłaszcza że one nadal wypełniają swoje codzienne obowiązki - wychodzą do pracy i robią zakupy w sklepach. "Mamy 1552 nowe i potwierdzone przypadki zakażenia koronawirusem" - informuje tego dnia Ministerstwo Zdrowia.

O godz. 9:30 dzwonię do jednej z przychodni POZ w Częstochowie, najbliższej mojego miejsca zamieszkania. Na wstępie rozmowy z pielęgniarką z recepcji zgłaszam, że mam objawy, które mogą wskazywać na koronawirusa. Ta szybko przekazuje słuchawkę lekarce. Po chwili rozmowy dowiaduję się, że nie zostanę przyjęty nawet na teleporadę. Powód? Deklarację wyboru lekarza i pielęgniarki złożyłem na początku roku w Warszawie. Nie przeniosłem jej, ponieważ nie sądziłem, że będzie mi to potrzebne. Tym bardziej że ze stolicy wyjechałem tymczasowo. Moja przychodnia jest zatem ponad 230 km od miejsca, w którym się znajduję. Lekarka z lokalnego ośrodka proponuje, żebym zadzwonił do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Częstochowie. Po tym rozłącza się.

W Sanepidzie nikt się nie zgłosiłW Sanepidzie nikt się nie zgłosił Fot. Gazeta.pl

Do Sanepidu wykonałem 15 połączeń na przestrzeni około trzech godzin. Przez ten czas ani razu nie podniesiono słuchawki. Choć pewnie i tak na nic by się to zdało. Po zmianach wprowadzonych przez Ministerstwo Zdrowia na początku września to lekarz rodzinny decyduje o skierowaniu pacjenta na testy na COVID-19. Problem w tym, że ten mój jest dziesiątki kilometrów na północny wschód stąd.

Dzwonię do NFZ na specjalną, koronawirusową infolinię. Konsultant zgłasza się szybko i radzi mi, żebym skontaktował się ze swoim lekarzem z przychodni w Warszawie, ponieważ skierowanie na testy i tak następuje głównie w drodze teleporady. Rozłączam się i wybieram numer poradni. Na linii spędzam dokładnie 2 godziny i 11 minut. W końcu recepcjonistka odbiera i oznajmia, że tego dnia nie zostanę przyjęty. - Proszę próbować jutro od rana. A jeśli pogorszyłoby się panu, np. zacząłby się pan dusić, proszę dzwonić tutaj - mówi i podaje numer do opieki nocnej w warszawskim Szpitalu Bielańskim.

Postanawiam nie odpuszczać tak łatwo i rejestruję się jeszcze na e-wizytę na platformie Pacjent.gov.pl. Lekarz dzwoni do mnie po kilkunastu minutach od rejestracji. Wysłuchuje mnie, po czym powtarza mi to, co już kilka razy tego dnia usłyszałem: "tylko lekarz POZ może skierować pana na test".

Czwartek. "Powiedz, że masz wszystkie objawy, bo inaczej cię oleją"

Czwartek. W ciągu ostatniej doby SARS-CoV-2 potwierdzono u kolejnych 1967 osób. To nowy rekord.

Na linii spędzam dokładnie 2 godziny 45 minut. To nowy rekord. Nie zostanę jednak wysłuchany przez doktora tego dnia. Lekarka z teleporadą ma zadzwonić nazajutrz - w piątek między godz. 8 a 13. Nadal mam 37,5 stopni Celsjusza. Nadal bolą mnie głowa i stawy. Czuję się osłabiony. Na szczęście osoby mieszkające ze mną nie wykazują żadnych objawów choroby. Wciąż żyją swoją codzienną rutyną - praca, zakupy, dom.

- Nie powinniśmy w tej chwili panikować. Czy chcemy tego, czy nie, wirus pozostanie z nami przez długi czas, jak wszystkie inne wirusy. Z biegiem czasu będziemy jednak coraz mądrzejsi, jeśli chodzi o diagnostykę i właściwe sposoby leczenia - uspokaja w rozmowie z Gazeta.pl prof. Andrzej Matyja, prezes NRL.

Rozmawiam z przyjaciółką. Piszę jej, że w tym systemie opieki zdrowotnej umawianie się na testy na koronawirusa przypomina walkę Dawida z Goliatem. Z tą różnicą, że w tym przypadku chyba nikt ani nic nie jest w stanie wygrać z prowadzoną przez Adama Niedzielskiego armią Filistynów.

- Wiem, próbowałam - pisze moja przyjaciółka. - Powiedz, że masz wszystkie objawy, bo inaczej cię oleją. Mnie kazali siedzieć przez dwa tygodnie w domu, ale testów mi nie zrobili - dodaje.

Piątek. "Ja pana nie skieruję nawet, bo mnie przecież wyśmieją"

Piątek. Kilka minut po ósmej odbieram telefon. Dzwoni lekarka z przychodni w Warszawie. Kiedy dowiaduje się, skąd do niej dzwonię, stwierdza, że nie może skierować mnie na badanie.

- Ja pana nie skieruję nawet, bo mnie przecież wyśmieją. Jestem w Warszawie, więc nie mogę skierować do pana wymazobusa z Sanepidu w pana regionie - mówi. - Do mobilnego punktu pobrań przecież też pana nie wyślę, bo nie ma pan własnego transportu. Komunikacją publiczną nie może pan tam pojechać. Proszę złożyć deklarację do POZ w miejscu, w którym pan się znajduje. Może pan to zrobić w formie teleporady. Rozumiem, że znalazł się pan w ciężkim położeniu, ale ja nie mogę panu pomóc - kończy rozmowę lekarka.

Temperatura ciała spadła. Pierwszy raz od poniedziałku nie mam nawet stanu podgorączkowego. Bóle głowy i stawów również zelżały. W stosunku do początku tygodnia poprawa jest wyraźna. Nadal jednak nie wiem, co mi jest. W dalszym ciągu osoby mieszkające ze mną wykonują swoje codzienne obowiązki. Z tym że czują się coraz gorzej.

Wybieram numer najbliższej przychodni. Tej samej, od której zacząłem w środę swój wirtualny spacer od Annasza do Kajfasza. Recepcjonistce zgłaszam, że chciałbym złożyć deklarację wyboru lekarza i pielęgniarki za pośrednictwem teleporady. - Nie ma takiej możliwości - odpowiada kobieta.

Jedna z osób, z którymi mieszkam, wychodzi do poradni po formularze deklaracji. Wypełniam druki. Po kilku minutach zostają odniesione z powrotem do ośrodka zdrowia. Udaje mi się zarejestrować jeszcze na ten sam dzień. O godzinie 10 mam zadzwonić na recepcję. Zostanę przekierowany na teleporadę.

Mówię lekarce, co mi jest. Dodaję, że nie mieszkam sam i czuję się odpowiedzialny za to, że mogłem kogoś nieświadomie zakazić. Proszę o skierowanie na testy na koronawirusa. - Nie wyślę pana na badania, bo nie ma ku temu wskazań - słyszę w słuchawce. - Przecież się panu nie pogarsza - podkreśla lekarka.

"2292 nowe przypadki zakażenia koronawirusem i 27 kolejnych zgonów" - podaje w piątek Ministerstwo Zdrowia.

"Nie było wskazań" do testu na koronawirusa

Nie zrobiłem testów. Nie dostałem na nie skierowania, ponieważ "nie było ku temu wskazań", jak stwierdziła pani doktor. Jako społeczeństwo z epidemią borykamy się już od kilku miesięcy. Myślałem, że w tym czasie zdążyliśmy się już nauczyć, że to wcale nie pacjenci pełnoobjawowi stanowią największe zagrożenie dla reszty.

- Istotniejszym elementem w walce z pandemią jest wyszukiwanie ludzi zarażonych - bezobjawowych bądź skąpoobjawowych. Bo to właśnie oni są największym źródłem rozprzestrzeniania się koronawirusa. Takie postępowanie jest logiczne nie tylko z punktu widzenia medycznego, lecz także gospodarczego. Szybsza identyfikacja i izolacja jest najkorzystniejszym finansowo rozwiązaniem, która doprowadzi do wcześniejszego opanowania epidemii. W innym przypadku będzie się ona prawdopodobnie ciągnęła latami - mówi prof. Andrzej Matyja. 

Czy coś się zatem zmieni? Jest jakaś nadzieja. W miniony czwartek odbyło się spotkanie ministra zdrowia z przedstawicielami organizacji zrzeszających lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Doszło do porozumienia, które - jeśli wejdzie w życie - będzie miało różne skutki dotyczące nie tylko finansowania, ale przede wszystkim funkcjonowania podstawowej opieki zdrowotnej w kontekście całego systemu.

Jeśli porozumienie wejdzie w życie, miałaby się w nim znaleźć możliwość testowania pacjentów z podejrzeniem COVID-19 przez wszystkich lekarzy w Polsce. To zdecydowanie skróciłoby drogę między pacjentem a lekarzem. Zmniejszyłaby także ryzyko stosowania wobec chorych jednolitych "algorytmów".

- Diagnostyka nie powinna być ograniczona i sprowadzona do poziomu algorytmów stwierdzających, kiedy można wykonać test, a kiedy nie - podkreśla prof. Matyja. - Dlatego, że to wiedza i praktyka lekarska powinny decydować o zasadności i sposobie diagnostyki każdej jednostki chorobowej. Jeżeli przyjęlibyśmy, że jedynym sposobem zasadności wykonywania testu jest algorytm postępowania, to po co tę decyzję ma podejmować lekarz? Według mnie stosowanie algorytmu jest bezsensowne i ostateczną opinię należy pozostawić w gestii lekarzy - nie tylko tych POZ, lecz wszystkich innych również - przyznaje nasz rozmówca.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.