Janusz Korwin-Mikke na swoim Facebooku napisał, że OLAF (Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych) ocenił, że były eurodeputowany "źle zatrudniał swoich asystentów". Poseł Konfederacji przyznał, że niektórzy jego doradcy pracowali w Warszawie, chociaż powinni w Katowicach lub Brukseli. Polityk podkreśla jednak, że nikt nie oszukiwał na przejazdach, a doradcy mogli udzielać mu porad zdalnie - przez internet lub telefon.
- No, i doigrałem się. Gadało się, że Unia Europejska musi być zniszczona - to trzeba się liczyć, że Unia Europejska uzna, że to JA powinienem zostać zniszczony! - pisze na początku postu Korwin-Mikke. Polityk dalej informuje, że "pobił rekord" Marine Le Pen, ponieważ ma zwrócić Unii prawie pół miliona euro. Według niego powodem jest przede wszystkim to, że "nie pilnował, by asystenci pracowali, tak jak według Unii powinni".
Poseł Konfederacji zapowiedział, że złoży odwołanie w tej sprawie. "Na razie Unia oficjalnie tych pieniędzy nie zażądała" - dodaje polityk i zauważa, że już raz wygrał sprawę przeciwko UE. Korwin-Mikke nawiązuje do wyroku z 2018 roku, kiedy to sąd UE stwierdził nieważność decyzji Prezydium Parlamentu Europejskiego dot. sankcji nałożonych na europosła za jego wypowiedzi na sali obrad.
"Tak więc: okazuje się, że z Unią nie ma żartów. Z terrorystami sobie poradzić nie potrafi - ale Korwin-Mikkemu spróbuje dać radę! Zobaczymy!" - pisze na koniec wpisu polityk.