Śmierć chłopca na morzu poruszyła świat - na chwilę. Po pięciu latach uchodźcy wciąż toną

W 2015 roku 3771 osób zginęło, próbując dostać się do Europy w ucieczce przed wojną i biedą. Jedną z nich był trzyletni Syryjczyk Aylan Kurdi. Zdjęcie jego ciała obiegło media na świecie i - na jakiś czas - przykuło uwagę do kryzysu uchodźców na granicach Europy. Jednak po pięciu lat jest on daleki od rozwiązania, a ludzie wciąż giną na morzu. Także dzieci.
Zobacz wideo Polacy pomagają uchodźcom w Libanie

Dokładnie pięć lat temu na jeden z pontonów na Morzu Egejskim - jeden z tysięcy, które przepływały wtedy z Turcji na greckie wyspy - przewrócił się i zatonął. Część z jego pasażerów utonęła. Wśród ofiar był trzyletni uchodźca z Syrii, Aylan Kurdi.

Fale wyrzuciły ciało na brzeg, gdzie sfotografowała je reporterka. Zdjęcie trafiło do światowych agencji fotograficznych. Jednak publikacja fotografii zmarłego człowieka - szczególnie dziecka - jest dla większości mediów złamaniem wszelkich zasad. W tym wypadku wiele redakcji na świecie i w Polsce - w tym Gazeta.pl - zdecydowały się, nieraz po ostrych dyskusjach, pokazać zdjęcie na antenach, pierwszych stronach gazet i portali. 

"My także zdecydowaliśmy się na pokazanie fotografii, choć kilka dni temu nie opublikowaliśmy innych, drastycznych zdjęć syryjskich uchodźców, którzy utonęli u wybrzeży Libii. Dlaczego? Chcemy, żebyście poznali historię chłopca, wiedzieli, kim był, i zapamiętali go inaczej niż tylko jako bohatera symbolicznego kadru. Bo to właśnie jego historia porusza dużo bardziej niż zdjęcia" - pisaliśmy wtedy. Redakcje liczyły, że szokujący obraz pokaże realia kryzysu uchodźców. Jednak szok i poruszenie trwały krótko, a pięć lat później ludzie dalej toną w Morzu Śródziemnym. 

Uciekli przed wojną, zginęli na morzu

Historia rodziny Kurdich była tragicznie podobna do innych w tym czasie i później. Uciekli z Kobane na północy Syrii, gdzie na przełomie 2014 i 2015 roku trwały zacięte walki z Państwem Islamskim. Chcieli dostać się do rodziny w Kanadzie, jednak nie ufało się tego zrobić w formalny sposób. Odrzucenie aplikacji skłoniło ich do ucieczki do Europy tak, jak było to możliwe: płacą przemytnikom za przerzucenie przez Turcję i morze do Grecji. 

Wczesnym rankiem drugiego września rodzina Kurdich i inni uchodźcy - w sumie 16 osób - wsiedli do pontonu przeznaczonego dla maksymalnie ośmiu pasażerów. Wypłynęli z Bodrum w stronę wyspy Kos. Do pokonania mieli jedynie cztery kilometry, jednak już w pierwszych minutach ponton zaczął tonąć. Według relacji ocalałych uchodźcy albo nie mieli kamizelek ratunkowych, albo były one podrobione i nie spełniały swojej funkcji. Utonął m.in. 3-letni Aylan, jego starszy brat Galip i matka Rehana. Ich ojciec, Abdullah, przeżył. Wrócił do zniszczonego wojną Kobane, by tam pochować żonę i synów.  

Po niespełna roku Sąd w Stambule skazał na cztery lata dwóch Syryjczyków w związku ze śmiercią pięciu osób, w tym rodziny Kurdich. Uznano ich za winnych przemytu ludzi, ale nie samej śmierci uchodźców. 

Uchodźcy wciąż giną, a droga morska jest groźniejsza niż w 2015

W całym 2015 roku, w szczycie kryzysu uchodźców na granicach Europy, na kontynent dostało się ponad milion osób, z ogromnej większości droga morską do Grecji, Włoch i Hiszpanii. 3771 z nich zginęło. W kolejnych latach ta liczba spadła i w tym roku (najpewniej także w związku z pandemią) będzie najniższa od lat. Dotychczas do Europy dostało się 48 tys. osób ubiegających się o azyl, z czego 443 utonęły.

Jednak mniejsza liczba ofiar maskuje fakt, że przeprawa przez Morze Śródziemne jest teraz o wiele groźniejsza niż w roku 2015. W przeliczeniu na 1000 osób dostających się do Europy, ofiar jest w tym roku trzy razy więcej. 

Działania państw Europejskich mogą nie tylko nie zapobiegać śmierci uchodźców i migrantów, ale wręcz się do niej przyczyniać. Na podstawie umowy UE z Turcją ta zobowiązała się do zatrzymywania ludzi przeprawiających się do Grecji (co zresztą Ankara wykorzystuje jako kartę przetargową). Jednak te działania odbywają się w sposób groźny dla życia. Według relacji i nagrań turecka straż przybrzeżna wykonuje niebezpieczne manewry łodziami obok przepełnionych pontonów, a nawet strzela obok z nich z broni palnej. Rząd Grecji podjął drastyczne działania i - według relacji, którym same władze zaprzeczają - wsadza przybyszów na nadmuchiwane tratwy i porzuca je na tureckich wodach. Z drugiej strony sytuacja na greckich wyspach jest tragiczna: obozy dla uchodźców są przepełnione, ludzie mieszkają w niehumanitarnych warunkach; sfrustrowani są tym i sami uchodźcy, i lokalni mieszkańcy.

Nie lepiej jest na drugim szlaku uchodźców i migrantów - z północnego wybrzeża Afryki do Włoch. Szczególnie włoskie władze są przeciwne przyjmowaniu kolejnych przybyszów, uratowanych na morzu. Odmawiają przyjmowania do portów statków ratunkowych z uchodźcami. Problemy miał statek ratunkowy, który zasponsorował artysta Banksy. Na tej trasie także giną ludzie. W sierpniu u wybrzeży Libii utonęło kilkadziesiąt osób, w tym dzieci. Zdjęcie żadnego z nich nie trafiło na pierwsze strony gazet. 

Więcej o: