Orlen wraz z innymi państwowymi spółkami skarbu państwa odpowiedziały na problemy z zaopatrzeniem w płyn do dezynfekcji. Paliwowy gigant postanowił sam go wytwarzać. Pomagająca chronić zdrowie substancja ma trafić na półki stacji benzynowych. Część czytelników Gazeta.pl zwraca jednak uwagę, że płynu na stacjach nie ma.
Mój mąż wczoraj wracał z pogrzebu, pokonując dystans 500 km. Minął po drodze kilkanaście stacji Orlen. I w żadnej płynu nie było. Na drzwiach wielu placówek widział kartę o niedostępności płynu.
- pisze jedna z czytelniczek.
- Co dziwne te napisy zostały wydrukowane w sposób profesjonalny - wszystkie identyczne, jak reklamy - podkreśliła.
Daniel Obajtek, prezes paliwowego giganta, zapewniał, we wtorek, że produkcja płynu trwa. - W ciągu 10 dni od rozpoczęcia produkcji na stacje PKN Orlen trafiło już ponad 710 tys. litrów płynu do dezynfekcji rąk. - Zdajemy sobie sprawę z olbrzymiego zapotrzebowania na ten produkt, dlatego dokładamy wszelkich starań, żeby systematycznie zwiększać jego dostępność - napisał.
Jacek Sasin, minister nadzorujący państwowe spółki, w tym Orlen, goszcząc w Radiu Zet, zapewnił, że płyn dezynfekujący "nie jest jak yeti". - Produkcja rozwija się - zapewnił.
Pierwsza partia płynu wytworzonego przez Orlen trafiła do Agencji Rezerw Materialnych. Kolejne pojawiły się na pierwszych stacjach benzynowych w połowie miesiąca. Cena 95 zł za 5 litrów środka wzbudziła u części odbiorców emocje - pojawiły się nawet głosy, że gigant winduje ceny, wykorzystując zapotrzebowanie.
Czytaj też: Koronawirus. Orlen zachęca do większych środków ostrożności. Używajmy rękawiczek i płaćmy aplikacją
Orlen bronił się tłumacząc, że ze względu na ogromny popyt na światowych rynkach, obserwuje znaczący wzrost cen surowców do produkcji płynu, w tym certyfikowanego etanolu i alkoholu izopropylowego.