Rosyjska broń nie jest cudowna. Dba o to fizyka [TAKA CIEKAWOSTKA]

Kolorowe kółka na mapie. Któż ich nie lubi. Przyciągają wzrok i pomagają pokazać coś, co inaczej trudno sobie wyobrazić. Na przykład to, że rosyjskie systemy przeciwlotnicze S-400 stojące w Kaliningradzie wymiotą samoloty z połowy polskiego nieba. Problem w tym, że to nieprawda. Kolorowe kółka na mapach zwodzą i pokazują prawdę tylko czasami.

I to właśnie chciałbym w tym tekście wytłumaczyć. Dlaczego rysowanie kółek na mapie i branie za dobrą monetę tego, co piszą producenci uzbrojenia w folderach reklamowych, to kiepski pomysł. Dba o to głównie fizyka, która nikomu forów nie daje.

Strefy zakazu wstępu dla NATO

Temat o tyle istotny, ponieważ przy okazji każdych napięć w relacjach z Rosją można na najróżniejszych portalach informacyjnych znaleźć teksty o tym, jak to groźne jest rosyjskie wojsko. Szczególnie często pojawiają się informacje na temat Obwodu Kaliningradzkiego, złowrogo przycupniętego na północnej granicy Polski. I tutaj pojawiają się kołeczka mające pokazywać zasięgi uzbrojenia, sięgającego daleko w Polskę. Mogłoby się wydawać, że wszystko stracone, bo Rosjanie sięgną prawie wszędzie.

Towarzyszy temu bardzo modna w ostatnich latach narracja o "bańkach antydostępowych", które mają być jakimiś strefami śmierci dla NATO. Co wleci zostanie zestrzelone, co wpłynie zatopione, a wszystkie bazy zrównane z ziemią.

Podstawowy problem z tymi kółeczkami i "bańkami" rysowanymi na mapach jest jednak taki, że kompletnie ignorują pewien bezsprzecznie ustalony naukowy fakt - Ziemia jest kulista. I tutaj trzeba porozmawiać trochę o fizyce oraz o tym, jak działają radary oraz ogólnie systemy uzbrojenia.

embed

Najważniejsza jest informacja

Każda broń potrzebuje bowiem informacji o tym, gdzie znajduje się jej cel. Co z tego, że rakieta 40N6E systemu S-400 czysto teoretycznie może polecieć na 400 kilometrów (choć dopiero co ma ruszać ich produkcja i podstawowa rakieta dalekiego zasięgu systemu S-400 może polecieć 250 km). Najpierw trzeba wiedzieć, gdzie właściwie ma polecieć. Informacje o tym muszą pochodzić z radaru. I muszą być precyzyjne.

Podstawowy radar systemu S-400 oznaczony 32N6E może natomiast wykryć coś na dystansie 400 kilometrów jedynie, jeżeli będzie to leciało na wysokości ponad dziesięciu kilometrów. Wszystko, co poniżej, będzie schowane za tak zwanym horyzontem radiolokacyjnym. Po prostu fale standardowego radaru nie są w stanie się uginać (poza pewnymi specyficznym sytuacjami) i "zaglądać" za krzywiznę Ziemi.

Czy system S-400 jest więc w rzeczywiście w stanie z Kaliningradu panować w powietrzu nad Poznaniem i Warszawą? Nie. Takie kółeczka kłamią. Na tak wielkiej odległości system S-400 mógłby w idealnych dla siebie warunkach trafić w cel lecący na dużej wysokości. Na przykład latające centrum dowodzenia AWACS czy latającą cysternę obsadzone przez wyjątkowo nieostrożne załogi, na dodatek skierowane przez dowództwo w niebezpieczny dla siebie obszar. Teoretycznie właśnie do tego mają służyć rakiety 40N6E.

embed

- Oczywiście zaraz ktoś powie, że przecież rakieta ma swój radar i sama może sobie znaleźć cel. To jednak nie takie łatwe. Najpierw trzeba ją doprowadzić do konkretnego miejsca w przestrzeni. Informacja o tym, gdzie to jest, musi pochodzić z radaru kierowania ogniem. Na tak skrajnych dystansach jak kilkaset kilometrów trzeba dodatkowo tę informację aktualizować, bo w ciągu kilku minut lotu pocisku sytuacja może się mocno zmienić. Problem w tym, że tak zwane "uplinki", czyli systemy przekazujące informacje do rakiety podczas lotu, też mają ograniczony odległością i krzywizną Ziemi zasięg - tłumaczy Dawid Kamizela, dziennikarz miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa".

Na podobnej zasadzie pociski przeciwokrętowe 3M55 (Oniks) systemu Bastion-P nie są w stanie z Kaliningradu panować na podejściach do Świnoujścia, choć teoretycznie mają według Rosjan zasięg nawet 600 kilometrów. Jednak tutaj horyzont radarowy przeszkadza jeszcze bardziej, ponieważ okręty i statki zawsze działają na tej samej minimalnej wysokości. Nie ma więc mowy o dokładnym określaniu ich pozycji z odległości setek kilometrów przez radar stojący na brzegu.

- Tutaj jest podobnie jak w opisanym wcześniej przypadku S-400. Pociski Oniks owszem mają swój radar, ale ma on bardzo ograniczone możliwości. Dodatkowo rakiety systemu Bastion-P lecą bardzo szybko, blisko 3000 km/h. To oznacza, że ów słaby radar ma mało czasu na szukanie celu a o jakimś manewrowaniu czy zawracaniu nie ma mowy. Do skutecznego użycia tych rakiet potrzeba bardzo dokładnych danych o położeniu wrogiego okrętu - mówi Kamizela

Są sposoby, ale nie mają ich Rosjanie

Takie ograniczenia da się oczywiście obejść. Jednym sposobem jest podniesienie radaru z poziomu gruntu. Rosjanie mają specjalne maszty, mogące unieść anteny radaru na około 25 metrów. Nie pomaga to jednak znacząco w wykrywaniu celów na dużych odległościach. W tym wypadku chodzi raczej o to, aby móc wykrywać z jak największej odległości cele lecące tuż nad ziemią, chowające się za wzniesieniami.

Znacznie lepszym rozwiązaniem jest wyniesienie radaru w powietrze, przy pomocy specjalnego samolotu. W Rosji taką rolę pełni latający radar i centrum Beriew A-50U. Teoretycznie może on wykrywać samoloty odległe o nawet 600 kilometrów. Problem w tym, że nie może przekazywać informacji do strzelania dla systemów przeciwlotniczych. A-50U służą jedynie do naprowadzania myśliwców oraz do ogólnego ostrzegania przed nadchodzącym zagrożeniem. Podobną funkcję na morzu mogłyby spełniać samoloty rozpoznawcze Ił-20. Mają jednak takie same ograniczenia jak A-50U. Są w stanie ogólnie określić pozycję wrogich okrętów, ale już nie automatycznie naprowadzić nań pociski.

W kluczowej tutaj dziedzinie systemów kontroli i dowodzenia Rosjanie są daleko za USA, gdzie są już systemy umożliwiające automatyczne naprowadzanie rakiet na cele wykryte przez na przykład inny samolot czy okręt. To na przykład już funkcjonujący w amerykańskiej flocie system CEC czy będący na końcowym etapie rozwoju, zakupiony przez Polskę, system IBCS.

Są też tak zwane "radary pozahoryzontalne", korzystające ze zjawiska odbijania się fal radarowych od jonosfery. W ten sposób możliwe jest wykrycie samolotu odległego o nawet kilka tysięcy kilometrów. Wskazują one jednak cel bardzo niedokładnie a do działania wymagają wielkich anten rozpiętych na masztach. Nie nadają się do precyzyjnego naprowadzania rakiet. Używa się ich tylko do bardzo ogólnego wczesnego wykrycia zbliżającego się zagrożenia.

Dodatkowe ograniczenia

W praktyce zasięgi systemów przeciwlotniczych czy przeciwokrętowych są więc znacząco odmienne od tych, o których można przeczytać na Wikipedii czy w komunikatach koncernów te systemy produkujących. Najważniejsze nie jest to jak daleko rakieta A czy B potrafi polecieć, ale czy będzie wiedziała, gdzie lecieć. Zwłaszcza, że podczas wojny eter będzie pełen zakłóceń utrudniających działanie radarów.

- Są znane wyniki testów w Indiach z udziałem myśliwców Mirage. Okazało się, że zakłócenia podobne do tych, jakie mogą się pojawić w warunkach bojowych, drastycznie ograniczyły zasięg radaru pokładowego. O ponad połowę - mówi Kamizela.

Sama natura nie pomaga, bowiem maksymalne zasięgi wykrywania celów przez stacje radarowe są podawane zazwyczaj przy założeniu idealnych warunków atmosferycznych.

- Nie można zapominać o tym, że wiele współczesnych samolotów jest budowanych tak, aby być jak najmniej widocznymi dla radarów. Zwłaszcza tych służących do kierowania ogniem. Każde ograniczenie tak zwanej skutecznej powierzchni odbicia fal radarowych oznacza drastyczny spadek zasięgu, na jakim da się ustalić położenie maszyny na tyle precyzyjnie, aby dało się odpalić w jej kierunku rakietę - mówi Kamizela.

Iskandery to inna bajka

Inaczej wygląda kwestia kółeczek na mapie przedstawiających zasięg rakiet balistycznych, takich jak na przykład systemu Iskander. To uzbrojenie przeznaczone do atakowania dużych, stacjonarnych celów takich jak baza, lotnisko czy most, których nie trzeba bardzo precyzyjnie śledzić przy pomocy radaru, bo nie ma obawy, że nagle się przesuną. Wystarczy ich położenie ustalone wcześniej na podstawie map czy zdjęć satelitarnych.

Jeśli chodzi o iskandery, to ich zasięg jest niemal na pewno większy niż to zazwyczaj się pokazuje na mapkach. Do niedawna Rosjanie byli związani traktatem INF, który zakazywał im posiadania rakiet balistycznych o zasięgu w przedziale 500 - 5500 kilometrów. "Przypadkiem" pociski balistyczne 9M723 systemu Iskander oficjalnie miały zasięg 500 kilometrów. W tym roku Rosja i USA wycofały się jednak z traktatu INF, więc jest możliwe, że Rosjanie w końcu przyznają, ile tak naprawdę może polecieć rakieta 9M723. Nieoficjalnie mówi się o około 700 kilometrach.

Można jednak spokojnie założyć, że w zasięgu systemów Iskander stacjonujących w Obwodzie Kaliningradzkim znajduje się cała Polska. To istotne zagrożenie. Warto jednak pamiętać, że NATO dobrze sobie z tego zdaje sprawę i iskandery mają najpewniej bardzo wysoki priorytet na liście celów w Obwodzie Kaliningradzkim. Razem z radarami kierowania ognia systemów S-400 czy Bastion-P i bazami lotniczymi.

Nudna prawda kontra atrakcyjna fikcja

Podsumowując, to - w przeciwieństwie do zazwyczaj niedoszacowanych iskanderów - piękne kółka na mapie pokazujące zasięgi takich systemów jak S-400 czy Bastion-P są ułudą. Wywołują takie reakcje, na jakich najbardziej zależy Rosjanom - przekonanie o wielkiej sile ich oręża. Nie ulega przy tym wątpliwości, że zarówno S-400 czy Bastion-P to nowoczesne systemy uzbrojenia, których nikt nie ma zamiaru ignorować. Nie mają jednak tak rewelacyjnych osiągów, o jakich zazwyczaj można przeczytać w sieci.

Jakie konkretnie są te osiągi i jak powinny wyglądać te kolorowe kółeczka na mapach? Odpowiedź niestety jest nudna i nijaka: "to zależy". Konkretnej uniwersalnej wartości nie sposób podać. Dlatego też nie mam złudzeń, że kółeczka nadal będą się pojawiały i nadal będą wykorzystywane w mediach. Należy je jednak traktować bardzo sceptycznie.

Odnosi się to do większości systemów uzbrojenia. Ze wschodu czy zachodu. Nawet takich pozornie prostych jak czołgowe działo. Bo co z tego, że standardowo podaje się zasięg ognia skutecznego wynoszący kilka kilometrów, kiedy w praktyce w Europie teren jest tak ukształtowany, że w ponad 90 procentach przypadków można strzelać na wprost na niecałe dwa kilometry? W czasie zimnej wojny policzono to bardzo skrupulatnie. No ale to opowieść na następny raz.

Nowy początek

Tym właśnie tematem rozpocząłem cykl o nazwie "Taka ciekawostka". Będę w jego ramach opisywał różne sprawy, rzeczy i wydarzenia, które mi osobiście wydają się ciekawe i warte opisania. Niekoniecznie takie, które są w jakiś sposób związane z tym, co się obecnie dzieje w Polsce i okolicy.

Tematykę będą dyktować moje zainteresowania, czyli ten zafascynowany światem chłopiec, który ciągle siedzi w mojej głowie. Kosmos i jego eksploracja. Wielkie rakiety. Samoloty, okręty, czołgi i inny ciężki sprzęt wojskowy. Niezwykłe osiągnięcia techniki. Historia zimnej wojny, naznaczonej wielkimi testami broni jądrowej i szalonymi pomysłami na to, jak zniszczyć cywilizację.

Forma tego cyklu będzie nieco odbiegała od standardu Gazeta.pl. Co chyba już widać wyraźnie. Będzie swobodnie, bezpośrednio a nade wszystko będę starał się opisywać zawiłe tematy najprościej i najjaśniej jak się da. Postaram się też odpowiadać na merytoryczne komentarze pod tekstami. Zawsze chętnie rozważę propozycje tematów. Zapas pomysłów na teksty mam już spory, ale powiększenie go nigdy nie zaszkodzi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.