Gruzja padła właśnie ofiarą najpotężniejszego cyberataku w swojej historii

W Gruzji doszło do ogromnego cyberataku obejmującego swoim zasięgiem cały kraj, którego skutki mogły poczuć tysiące stron internetowych i kanały telewizyjne. Ten incydent pokazuje, że zagrożenie możne nadejść zewsząd.

Jak podaje Forbes, ataki na Gruzję wydają się być przypadkowe, bo znaczenie i tematyka działalności dotkniętych jednostek jest bardzo różna - z jednej strony mamy tu biznes, lokalne media czy strony osobiste, a z drugiej rządowe strony, w tym wymiaru sprawiedliwości. W sumie atak przeprowadzono na ponad 15 tysięcy stron, a wyłączone zostały również dwie stacje telewizyjne, tj. Imedi TV i Maestro. W poście na facebookowym profilu pierwszej z tych stacji można tylko przeczytać, że z nieznanych powodów nie ma sygnału, a druga poinformowało o zniszczeniach w używanych komputerach. Co ciekawe, atak dotknął również stację Pirveli, ale ta wciąż pozostała online, więc trudno doszukiwać się tu jakiegoś zaplanowanego schematu.

Reklama

Przypadek? Może tak, a może nie, ale należy zauważyć, że prezydent Salome Zurabiszwili otrzymała przez rządową stronę groźby, a na zaatakowanych stronach można było zobaczyć twarz byłego gruzińskiego prezydenta, Micheila Saakaszwiliego razem ze słynnym tekstem z Terminatora, czyli „I’ll be back”, więc najpewniej chodzi tu o jakieś konotacje polityczne. Przy okazji trzeba też wspomnieć, że wśród zaatakowanych stron znalazła się jedna niemiecka, Pro service, która poinformowała, że incydent dotknął 15 tysięcy jej klientów.

A co na to wszystko mieszkańcy Gruzji? Duża część z nich wierzy w to, że atak został przeprowadzony z rosyjskiego rozkazu, szczególnie biorąc pod uwagę jego skalę, która wymagała ogromnych nakładów, również finansowych. Poza tym, Gruzja padła już kiedyś ofiarą podobnego cyberataku, a było to w 2008 roku podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej w Osetii Południowej. Jak punktuje ZDNet, wtedy też doszło do zastosowania zewnętrznego protokołu trasowania (BGP) w celu przechwycenia ruchu sieciowego, zaznaczenia swojej obecności na stronach internetowych czy przejęcia stacji telewizyjnych i radiowych.

Tak czy inaczej, Gruzja wciąż nie ma jeszcze dowodów na to, że za atakiem stoi rosyjski rząd, więc nie jest w stanie zrobić z tym nic więcej. Władze zapewniają jednak, że ruszyło już oficjalne śledztwo, które może przynieść odpowiedzi na wiele pytań. Poza tym, ma też opinie branżowych ekspertów, bo jak twierdzi specjalista ds. cyberbezpieczeństwa, profesor Alan Woodward z Surrey University: - Biorąc pod uwagę skalę i naturę ataku, trudno nie wysnuć wniosku, że musiał on być sponsorowany przez jakiś rząd.

Źródło: GeekWeek.pl/Myce

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy