Zasady ochrony pedofilów

pkostowski
pkostowski

595839385a77414c41685578_dE2DOBVJzLMYjinx2CEEZDd3TmsgoB3x.jpg


Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej (dalej: TChr) to zgromadzenie zakonne. Członkiem TChr był ks. Roman B., który przez kilkanaście miesięcy gwałcił 13-letnią dziewczynkę. Został aresztowany w 2008 r. i skazany za pedofilię. Postępowanie zakonu wobec sprawcy oraz ofiary było przedmiotem szerokiego oburzenia wśród opinii publicznej i komentatorów (w tym katolickich).


Więcej o tej sprawie:
//cojestgrane24.wyborcza....


To tylko tło do głównej treści naszej analizy. Skupimy się tu na dokumencie pt.: „Zasady postępowania służące ochronie i zabezpieczeniu nieletnich”. To dekret TChr uchwalony nie tak dawno, bo w styczniu 2018 i obowiązujący do dzisiaj. Można go ściągnąć z oficjalnej strony: //serwis.chrystusowcy.pl/...

Będę się tu też czasami odwoływał do wytycznych Konferencji Episkopatu Polski w tych sprawach. Dokument został pierwotnie wydany w 2014, a znowelizowany w czerwcu 2017 r. Do ściągnięcia tutaj: https://episkopat.pl/wp-conten...


Dokument sprawia wrażenie pisanego w pośpiechu i nieprecyzyjnie. To dziwne, biorąc pod uwagę, jak ważnej sprawy dotyczy. Oprócz samej redakcji (dwukrotnie punkt 19., brak punktu 30.) chodzi o długie fragmenty deklaracji, czym ten dokument ma być, a stosunkowo mało konkretnych przepisów czy zaleceń.


Pierwszym, co zwraca uwagę, są cele dokumentu. W tym miejscu autor wymienia m.in.: „przyjęcie takich zasad, które pomogą zapobiegać wszelkim formom nadużyć w przyszłości i pozwolą unikać podejrzeń o nadużycia. Podobną myśl wyrażono w punkcie 26.:


„W duszpasterskich relacjach z powierzonymi nam nieletnimi konieczne są jasne zasady, których celem jest:
(...)
3) dopilnowanie wszystkiego, co pomoże w uniknięciu jakichkolwiek podejrzeń o zamiary i czyny moralnie naganne wobec nich”.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie sposób realizacji tego celu, który miejscami przybiera formę poradnika dla pedofilów...



Przyjrzyjmy się najciekawszym punktom:


„21. (…) Jakkolwiek bowiem materia sprawy stanowi czyn naganny moralnie, narusza dyscyplinę Kościoła i jest przestępstwem w prawie polskim (por. art. 199 k.k.), to jednak może stanowić łatwe pole do nadużyć w oskarżeniach. Dodatkowo trzeba zwrócić uwagę na łatwość medialnego wykorzystania takich podejrzeń - niezależnie od ich udowodnienia lub nie do podważania wizerunku i autorytetu Kościoła. W sprawach dotyczących ewentualnego kontaktu z mediami przełożony generalny lub wikariusz generalny deleguje rzecznika prasowego Towarzystwa Chrystusowego”.

W dekrecie kilkukrotnie wspomina się działania mediów i dziennikarzy przypisując im jedynie negatywne skutki. Autorzy nie dostrzegają pozytywnego wpływu mediów na ujawnianie nadużyć. Chociaż w przypadku TChr to dopiero publikacja reportażu Justyny Kopińskiej spowodowała reakcję władz zakonu wobec Romana B. Przed tą publikacją przełożeni tego człowieka ze stwierdzonymi utrwalonymi skłonnościami pedofilnymi, nie nałożyli na niego żadnych ograniczeń w dostępie do internetu. Miał też swobodę w opuszczaniu domu zakonnego.



„22. Zaleca się Współbraciom, aby - niezależnie od sytuacji w jakiej się znaleźli, gdyby ktokolwiek z osób świeckich zarzucał im popełnienie czynów, o których mowa w niniejszym dokumencie - zachowali zawsze milczenie wobec tych oskarżeń, nie wdając się pod żadnym pozorem w dyskusje z takimi osobami, mając na uwadze, że często sytuacje takie stanowią prowokację i są nagrywane, albowiem ich celem jest odebranie dobrego imienia Kościołowi. O sytuacjach takich współbracia niezwłocznie winni zawsze poinformować przełożonych wyższych lub przełożonego domu”.


Znowu rzekomym celem ludzi, którzy próbują ujawnić pedofilów jest „odebranie dobrego imienia Kościołowi”. Bardziej jednak bulwersuje zalecenie „zachowania milczenia niezależnie od sytuacji”. Nie wiem jak Wy, ale jakby do mnie ktoś przyszedł i powiedział, że jestem pedofilem, to zaprzeczyłbym i starał się wyjaśnić sytuację. Niespecjalnie obawiam się nagrywania takich wyjaśnień, bo wiem, że jestem niewinny. Na zaleceniach z tego punktu skorzystają jedynie duchowni słusznie oskarżeni o pedofilię. Wszyscy inni stracą.



„23. Również przypomina się współbraciom, w przypadku oskarżenia, że zgodnie z polskim prawem karnym mają prawo zawsze zachować milczenie i nie odpowiadać na żadne pytania organów ścigania bez względu na wywieraną presję i obietnicę ze strony organów ścigania, a także mają prawo domagania się niezwłocznego kontaktu z adwokatem, którego poleci przełożony generalny lub wikariusz generalny”.


Oczywiście, że każdy ma prawo do obrony, milczenia i adwokata. Gdyby jednak mnie oskarżono o pedofilię, starałbym się jak najlepiej współpracować z organami ścigania. To samo polecam Wam wszystkim. To samo polecałbym swoim dzieciom. Brzmi to bardzo niepokojąco i mafijnie, kiedy ktoś zachęca Cię, żebyś „nie odpowiadał na żadne pytania organów ścigania bez względu”, nie dał się złamać „wywieraną presją” ani „obietnicą”. I w dodatku nasz szef załatwi ci adwokata. Przypomnę tylko, że to cytat z jawnego dokumentu, dostępnego publicznie na stronie. Aż strach pomyśleć, jak mogą brzmieć zalecenia, które są niejawne albo przekazywane tylko słownie.



„38. Dla własnego bezpieczeństwa nie należy udostępniać osobistych komputerów osobom postronnym; nie należy pozwalać nieletnim na swobodny i niekontrolowany dostęp do Internetu w pomieszczeniach parafialnych czy klasztornych; tym bardziej nigdy nie należy pozwalać na taki dostęp w pokojach czy miejscach zarezerwowanych dla wspólnoty”.


Znowu przypomnę sprawę Romana B. Został on skazany m.in. dlatego, że na jego komputerze znaleziono dziecięcą pornografię. Oczywiście rozsądnym postulatem jest kontrolowanie dostępu dzieci do internetu. Wszakże można tam znaleźć wiele gorszących treści. Niestety wyraźnie widać, że ten zapis nie powstał w celu ochrony dzieci, tylko ochrony księży. Przecież jeśli niekontrolowany dostęp do internetu jest zagrożeniem dla dzieci, to jest nim niezależnie od tego, z jakiego komputera się z nim łączy. Poza tym na początku zdania jest mowa o „własnym bezpieczeństwie” współbraci, a nie bezpieczeństwie dzieci.


Naprawdę trudno mi wyobrazić sobie inną intencję tego punktu niż przestrogę dla zakonników przed tym, żeby młodzież nie znalazła u nich przypadkiem obciążających materiałów. Jeśli nie chodziło o to, to o co? Dzieci miałyby podstępnie wgrać dziecięcą pornografię na laptopa księdza?



„39. Również dla własnego bezpieczeństwa nie należy nawiązywać prywatnych kontaktów z nieletnimi i osobami za takie się podającymi na forach internetowych i portalach społecznościowych. Jeśli którykolwiek współbrat utrzymuje z nieletnim kontakt duszpasterski, który ze względu na szczególne okoliczności i wyraźną wolę nieletniego nie jest znany jego rodzicom lub prawnym opiekunom, niech poinformuje o tym swojego przełożonego”.


Znów przypomnienie sprawy Romana B. Na potrzeby wspomnianego na początku reportażu Justyna Kopińska, we współpracy z policyjnym specjalistą, przygotowała prowokację podając się za 13-letnią Zosię. Stanowiło to dowód, że Roman B. ma swobodny dostęp do internetu i wciąż zaczepia dzieci na portalach społecznościowych. Rozumiem, że ten punkt ma uniemożliwić powtórzenie takiej sytuacji. Tzn. przede wszystkim ujawnienia nieprawidłowości. Ponieważ, po pierwsze, znów koncentruje się na „własnym bezpieczeństwie” współbrata, a pomija bezpieczeństwo dziecka. A po drugie nigdzie nie precyzuje jak ten ewentualny dopuszczalny kontakt z dzieckiem miałby wyglądać. Gdyby intencją autorów była ochrona dzieci, to doprecyzowaliby, co jest stosowne, a co nie jest. Tutaj cały czas przewodnia myśl brzmi „żeby nie było przypału” oraz „jeśli nam gdzieś grozi przypał, to żeby chociaż przełożeni wiedzieli wcześniej”. Trudno doszukać mi się innego znaczenia tego punktu.



„40. Należy być bardzo uważnym na wszelkie zachowania prowokacyjne ze strony nieletnich bądź osób czy grup posługujących się nieletnimi w celu prowokacji. Ewentualne podejrzenia co do takiego zachowania należy przekazać natychmiast przełożonym wyższym oraz bezpośrednim przełożonym (wikariusze - proboszczowi; pozostali współbracia - przełożonemu domu). Wikariusz generalny lub jego delegat z kolei powinien skontaktować się bez zwłoki z rodzicami/opiekunami prawnymi nieletnich, których sprawa może dotyczyć. Jeśli okoliczności tego wymagają wikariusz generalny niech skorzysta z koniecznej pomocy prawnej i zapewni taką - jeśli potrzeba współbratu, który jest zaangażowany w sprawę.”


Tutaj mamy prawdziwe combo. Jak można pisać w dokumencie dotyczącym pedofilii o „prowokacyjnych zachowaniach ze strony nieletnich”?! Co autor miał na myśli? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiego zachowania dzieci, które obudziłoby we mnie pedofila. Następnie wracamy do wątku szeroko rozumianych wrogów Kościoła. W tym punkcie dowiadujemy się, że istnieją jakieś „grupy posługujące się nieletnimi w celu prowokacji”. Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Myślę, że jeśli autorzy dekretu słyszeli, to powinni to zgłosić do prokuratury.


Próba realizacji zalecenia z drugiego zdania to jakaś paranoja. Próbuję wyobrazić to sobie, że jestem księdzem i idę do swojego proboszcza z tekstem: „szefie, jest tu taka 13-latka, co mnie prowokuje”. W ogóle pojęcie dzieci, które prowokują do zachowań seksualnych, to tekst pedofilów. I to nie tylko tych związanych z Kościołem. Pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do głowy, jak to czytałem, to wspomnienia Daniela Cohn-Bendita, który pisał o 5-latce, która rzekomo z nim flirtowała.


Ogólnie ten punkt można by przetłumaczyć na mniej oficjalny język w ten sposób:

Jeśli jesteś pedofilem i wpadłeś, to idź do proboszcza. On załagodzi sytuację z rodzicami, a władze zakonu ogarną ci adwokata.



„42. Gdyby na jakimkolwiek etapie formacji początkowej wobec kogokolwiek ze współbraci zaistniało podejrzenie popełnienia czynów, o jakich mowa w tym dokumencie, zostanie przeprowadzona przez jego przełożonych w porozumieniu z przełożonym generalnym gruntowna weryfikacja jego sytuacji. W razie potwierdzenia się zarzutów - kandydat zostanie bezzwłocznie odesłany. Dla ochrony dobrego imienia osób konieczne jest zachowanie dyskrecji”.


Zakładam, że „czyny, o jakich mowa w tym dokumencie” to przestępstwa seksualne wobec nieletnich. Ewentualnie może chodzić o kleryków, którzy padli ofiarą molestowania ze strony swoich przełożonych. To mnie prawdopodobne, bo autorzy na początku dekretu zaznaczają, że dotyczy on nadużyć wobec nieletnich. W obu przypadkach zrozumiała jest dyskrecja dla dobra ofiar. Nie jestem jednak przekonany, czy o dobrym imieniu ofiar myśleli autorzy tego zdania. Czy może chodzić o dobre imię pedofilów? Przemilcza się też obowiązek zgłoszenia takiej sytuacji do prokuratury. To dziwne i niepokojące. Naturalnym wydaje się, że jeśli kleryk okazał się zboczeńcem, to powinno się go usunąć z seminarium i zadzwonić na policję. Tutaj czytam, że należy go usunąć z seminarium i zachować milczenie dla „ochrony dobrego imienia osób”. Takie pojęcie nie pojawia się w żadnym miejscu w tym dekrecie w odniesieniu do ofiar. „Dobre imię” ma tu tylko Kościół i oskarżeni współbracia.



„46. Wszelkie wątpliwości dotyczące zdolności kandydata do życia w konsekrowanym celibacie, zwłaszcza gdyby proces rozeznania się przedłużał, będą rozstrzygane na korzyść Kościoła”.


Ten punkt jest najbardziej enigmatyczny. Nie rozumiem, co tak naprawdę z niego wynika. Jeśli są wątpliwości wobec kandydata, to należy je rozstrzygnąć tak, żeby go wyświęcić dla dobra Kościoła czy należy go odesłać do domu dla dobra Kościoła? To jest problem wielu przepisów w dokumentów kościelnych, które czytałem, że operują nieprecyzyjnym językiem pozwalającym na daleko idące interpretacje. Treści dekretów nie powinny stanowić deklaracje autorów odnośnie swoich intencji, tylko powinny być wypełnione konkretnymi przepisami, które nie wymagają skomplikowanej interpretacji. Idąc tym tokiem rozumowania cały dekret można by zastąpić jednym zdaniem: „wszystkie sprawy należy rozwiązywać na korzyść dzieci”. Albo można pójść dalej i cały kodeks karny, cywilny i kanoniczny można zastąpić paragrafem „róbmy tak, żeby było dobrze”. Na koniec jeszcze wyjaśnię, jak TChr rozumie dobro Kościoła.


Ogólny problem tego dokumentu jest taki, że bardzo koncentruje się na dobru oskarżonych o pedofilię współbraci, a bardzo mało na dobru ofiar. W punkcie 5. pada co prawda stwierdzenie: „ofiarę seksualnego wykorzystania, jak i jej bliskich, należy na każdym etapie sprawy otoczyć właściwą troską duszpasterską”, nigdzie jednak nie precyzuje się, jak ta troska miałaby się realizować w praktyce. Dosyć obszernie i bardzo konkretnie jest za to opisana pomoc oskarżonym. W punkcie 18. czytamy:


Jeżeli zarzuty okażą się prawdziwe i pociągnie to odpowiednie postępowanie cywilne lub karne (państwowe lub kanoniczne), przełożony generalny lub wikariusz generalny sam lub przez delegata powinien spotkać się z oskarżonym dla omówienia sposobu udzielenia mu pomocy”.


Jest to kolejne miejsce, w którym nakłada się na przełożonych obowiązek udzielania pomocy winnemu nadużyć seksualnych. Nigdzie nie znalazłem w dokumencie podobnego zalecenia wobec ofiar. Najwyraźniej nikt tam nie planuje spotykać się z ofiarami ani omawiać sposobu udzielenia im pomocy. Tak było w przypadku pokrzywdzonej przez Romana B. (nigdy dobrowolnie zakon nie zaoferował jej żadnej pomocy). Teraz taki sposób działania został usankcjonowany dekretem. W pewnym miejscu jest fragment, który ogólnie mówi o zadośćuczynieniu krzywd. Dalej jednak czytamy:

„4. Odpowiedzialność karną oraz cywilną za tego rodzaju przestępstwa ponosi bezpośrednio sprawca jako osoba fizyczna”.


„Odpowiedzialność cywilną ponosi sprawca”. Innymi słowy: żadne zadośćuczynienie od zakonu się wam nie należy. Inna sprawa, że za treść tego punktu nie można winić TChr. To dokładny cytat z wytycznych Konferencji Episkopatu Polski (punkt 14., link na początku artykułu).


Inna sprawa, że kompetencją władz kościelnych nie jest komentowanie w swoich dekretach rozstrzygnięć tego typu spraw karnych czy cywilnych. Orzecznictwo w Polsce idzie w podobną stronę jak w innych krajach i ani wytyczne KEP, ani zalecenia TChr tego nie zmienią. Ubiegłoroczny wyrok Sądu Apelacyjnego w Poznaniu podtrzymał nakaz wypłaty zadośćuczynienia przez zakon ofierze ks. Romana B. W tym roku podobnie zakończyła się sprawa Marka Mielewczyka. Sąd przyznał mu odszkodowanie od diecezji.



Na koniec poznajmy, jak TChr rozumie dobro Kościoła. W punkcie 24. zaleceń TChr czytamy:


„24. Gdyby oskarżenie zostało wniesione przeciwko zmarłemu współbratu, przełożony generalny lub wikariusz generalny powinien powiadomić osobę wnoszącą oskarżenie o śmierci oskarżanego i nie powinien wszczynać postępowania kanonicznego, chyba że uzna, iż zasadne jest wyjaśnienie sprawy dla obrony dobrego imienia zmarłego”.


Czyli postępowanie wobec zmarłego można wszczynać tylko wtedy, jeśli zakończy się ono oczyszczeniem z zarzutów. Przełożeni przez rozpoczęciem postępowania mają wiedzieć, jakimi się ono zakończy wnioskami? A co jeśli zmarły okaże się jednak winny? Czy w końcu nie warto prowadzić postępowań wobec zmarłych, którym stawiamy pomniki, a których podejrzewa się o ciężkie przestępstwa? Czy prawda nie jest ważniejsza niż dobre imię zmarłego?


Zabawne, gdy porównamy treść tego punktu z wytycznymi KEP. W pkt 8. wytycznych czytamy:


„Gdyby oskarżenie zostało wniesione przeciwko zmarłemu duchownemu, nie należy wszczynać dochodzenia kanonicznego, chyba że zasadnym wydałoby się wyjaśnienie sprawy dla dobra Kościoła”.


Widać więc wyraźnie, że po prostu zaadaptowano te wytyczne zmieniając „dobro Kościoła” na „dobre imię współbrata”. Widać więc wyraźnie, jak dobro Kościoła jest rozumiane w Towarzystwie Chrystusowym. Ewentualnie, co jest ważniejsze dla TChr od dobra Kościoła.


Ten sposób rozumienia tych spraw również znajduje odzwierciedlenie w sprawie Romana B. i jego ofiary. Najlepszym przykładem na to jest postawa ks. dr. Jarosława Staszewskiego. To on był proboszczem Romana B. To u niego na plebanii pedofil gwałcił swoją ofiarę. Ksiądz umniejszał krzywdę 13-letniej ofiary mówiąc dziennikarce, że „to nie było znowu takie dziecko”. O gwałcicielu i pedofilu zawsze wyrażał się: „brat”. Mówił też wiele o jego cierpieniach. Taki ton utrzymuje do dzisiaj.


Nie spotkałem się natomiast z jego wypowiedzią, w której wyrażałby współczucie dla ofiary Romana B.

Paweł Kostowski, 20.10.2019