Ten proceder jest prowadzony na dużo większą skalę niż nam się na początku wydawało. Jest to powszechna metoda stosowana w firmach handlowych czy sklepach wielkopowierzchniowych – mówi w programie „ALARM” Sebastian Anyszkiewicz, sadownik z okolic Warki.

Drogą pantoflową docierają do nas takie informacje, że wiele towarów przyjeżdża ze wschodu, który jest dla nas bardzo niebezpiecznym rynkiem i dużą konkurencją. Głównie chodzi tutaj o towary, które przyjeżdżają z Ukrainy i nie są poddawane żadnej kontroli, czy to fitosanitarnej czy na pozostałości środków ochrony roślin – dodaje Łukasz Sosnowski, sadownik z okolic Góry Kalwarii.

Spotykamy się z ludźmi, którzy najlepiej znają nielegalny proceder. To kierowca ciężarówki importującej żywność, który twierdzi, że wszyscy wiedzą o tym co się wyrabia. Rozmawiamy również z pracownikiem hurtowi owoców.

Kierowca opowiada nam o fałszowaniu informacji na temat pochodzenia ziemniaków i marchwi na przemysłową skalę. - Na samochód wchodziło 20 big-bagów na paletach. Przewoziliśmy to do miejscowości Radomsko i tam rozsypywali to na mniejsze worki – 10,20 kilogramowe lub mniejsze. Później takie ziemniaki były dostarczane do sklepów sieciowych jako piękne, polskie ziemniaki - tłumaczy.

Pracownik hurtowi owoców z okolic Grójca przyznaje, że jego szef tak jak wielu innych skupowych z okolicy ściąga nagminnie jabłka przemysłowe w big-bagach tirami z Rumunii. - Ten towar jakościowo jest bardzo słaby. Przyjeżdża do nas i po prostu gnije. W momencie kiedy stoi u nas na placu kilka dni – w sytuacji kiedy szef ma informacje, że cena jabłek przemysłowych wzrośnie – towar jest zgniły i musi być przysypany naszymi, polskimi jabłkami. Później ten towar trafia do naszych zakładów przetwórczych - komentuje. 

Więcej w programie "ALARM" na TVP1.