Od niespłaconego kredytu w Polsce po nową rodzinę w Londynie – różne powody trzymają rodaków w Wielkiej Brytanii. Wielu z nich, mimo niepewnej przyszłości, nie chciałoby wracać. Nam opowiadają co trzyma ich za granicą. Czy kiedyś znowu zamieszkają nad Wisłą?
Z sondażu, który w ubiegłym roku (jeszcze przed referendum w sprawie Brexitu) Instytut Badań Rynkowych i Społecznych przeprowadził wśród 800 tys. Polaków mieszkających na Wyspach wynikało, że blisko 80% z nich nie chce wracać do kraju. Dla 50% taki scenariusz wówczas zupełnie nie wchodził w grę, 26% ankietowanych traktowało go jako „plan B” do wdrożenia tylko gdyby Brexit w bardzo negatywny sposób wpłynął na jakość ich życia w Wielkiej Brytanii.
24 czerwca 2016 roku hipotetyczny, przez wielu uważany za mało prawdopodobny scenariusz zamienił się w realne wydarzenie z kalendarium przyszłości. Europa czeka teraz na formalne rozpoczęcie procesu opuszczania przez UK struktur Wspólnoty. Wyspiarze opuszczą Unię najprawdopodobniej do marca 2019 roku - mówił w weekend minister ds. wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej David Davis. Mimo zapewnień nowej premier Wielkiej Brytanii o utrzymaniu status quo dla Polaków już mieszkających na Wyspach, dopóki nie będą znane szczegółowe warunki nowej polityki imigracyjnej tego kraju, część z nich będzie musiała uwzględnić możliwość powrotu nad Wisłę. Niektórzy jednak wcale by tego nie chcieli. Pomimo głosów, że odbierają Brytyjczykom pracę lub żerują na socjalu czy po prostu nieprzyjemnych komentarzy na ulicach wielu mówi, że teraz na Wyspach jest ich dom.
Łatwiej wyżyć w spokoju
– Po utracie pracy (pracowałam w jednej instytucji prawie 6 lat, zaczynając już na studiach - zgodnie z kierunkiem, który studiowałam) długo szukałam zatrudnienia. Na nic się zdało moje wieloletnie doświadczenie, rozszerzenie kwalifikacji oraz chęć nauki. W rezultacie skończyłam jako konsultant na infolinii pewnej telewizji cyfrowej. Obowiązkowo własna działalność gospodarcza, praca po 6, a czasami 7 dni w tygodniu 9, 14 lub 16 godzin dziennie. Minimum potrzebne do przeżycia to przepracowanie przynajmniej 250 godzin w miesiącu. Praca głosem z 30- bądź 60-minutową przerwą. Oczywiście życie prywatne przestało istnieć, za to coraz częściej zaczęły pojawiać się problemy zdrowotne. Brak głosu równa się brak pracy, równa się brak potrzebnych godzin, aby opłacić ZUS, podatek, mieszkanie. Postanowiłam wszystko rzucić i wyjechać. Tutaj pracuję 160 godzin w miesiącu i stać mnie na wszystko. Stać mnie na życie w spokoju – opowiada o powodach emigracji Joanna Pietrasik mieszkająca w Anglii od 2013 roku.
W podobnym tonie wyjazd uzasadnia Sylwia Wojciechowska, która na Wyspy przyleciała w 2010 roku. – Żyjemy bez stresu, jaki towarzyszył nam w Polsce. Nawet za najniższą krajową możemy sobie pozwolić na godne życie, bez obaw, że nie wystarczy nam do przysłowiowego pierwszego – mówi. – Tutaj za minimalne wynagrodzenie każdego stać na wynajem mieszkania czy pokoju, opłaty i życie. Nie ma takiego stresu jak w Polsce, że dzień wypłaty jest jednocześnie dniem pożyczania pieniędzy od innych tylko po to, aby przeżyć – dodaje Joanna Pietrasik. – Wszystko wydaje się dużo tańsze i dostępne, finansowo stać mnie na dużo więcej niż kiedy mieszkałam w Polsce – mówi Iwona Zawada-Coles, w Londynie od 2006 roku. – Bezpieczeństwo finansowe i większe możliwości odnośnie do czasu pracy to także najważniejsze korzyści z życia w Wielkiej Brytanii zdaniem mieszkającego w Edynburgu Krzysztofa Groblewskiego.
– Przeprowadziłam się do UK, żeby mieć możliwość szybszej spłaty kredytu mieszkaniowego zaciągniętego w Polsce – wyjaśnia Justyna Rogucka mieszkająca w Birmingham od 2014 roku. Jak mówi, z brytyjskiej wypłaty nie dość, że łatwiej wyżyć, to jeszcze można coś odłożyć. Z podobnych pobudek w tamtym roku wyjeżdżał Kamil Polok: – Chciałem szybciej niż w Polsce oszczędzić większe pieniądze. Chociaż Justyna myśli o docelowym powrocie do kraju, to na razie nie ustaliła daty: – Na razie nie wracam, bo nie odłożyłam wystarczającej sumy pieniędzy do spłacenia kredytu mieszkaniowego.
– Mamy już na Wyspach ustabilizowane życie, pracę, przyjaciół. Nasz syn zaczął szkołę i trudno byłoby wszystko teraz zostawić – mówi Katarzyna Marchewka mieszkająca w Wielkiej Brytanii od 2009 roku. – Mój mąż nie jest Polakiem i nie chce mieszkać w Polsce. Do tego mam dwójkę dzieci i czuję, że w Polsce nie miałyby żadnej przyszłości. Gdyby nie rodzina, którą założyłam tutaj, na pewno zastanawiałabym się nad powrotem – wyjaśnia Iwona Zawada-Coles. – Wielka Brytania sprawiła, że w ciągu dwóch lat poczułem się jak w domu. Polsce się to nie udało, mimo mieszkania w wielu miastach na przestrzeni wielu lat. Nie czuję potrzeby powrotu, to mój dom – mówi mieszkający w Londynie Tomasz.
– Tu biznesy się udają, a firmy i pomysły ludzi nie rozbijają o mur skarbówki, starostwa czy urzędu marszałkowskiego. Mam poczucie, że moja praca coś znaczy – mówi Adrian mieszkający w Castleford.
To nie Polska, a my nie u siebie
Kiedy tego samego Adriana zapytać co najbardziej doskwiera w życiu na Wyspach, szczerze mówi: – Że to nie Polska. Justyna z Birmingham: Brak rodziny i to, że tutaj zawsze będę imigrantką. Wątek powrotów coraz częściej gości też w towarzyskich rozmowach pracowników londyńskiego City. – Powroty z emigracji to temat, który pojawia się cały czas, a ostatnio jest szczególnie intensywny. Do Polski wraca spora część moich znajomych, a każda kolejna taka decyzja na nowo wywołuje dyskusję na ten temat – mówiła kilka miesięcy temu na łamach Bankier.pl Aneta Buchert, Polka do niedawna pracująca dla jednego z dużych banków.
Brexit był tylko przyczynkiem do dyskusji, która po ponad 10 latach od poakcesyjnej fali emigracji prędzej czy później musiała się zacząć. – Wielu Polaków, tak jak ja, przyjechało do Wielkiej Brytanii zaraz po 2004 roku i myślę, że dla nas to najwyższy czas, żeby zdecydować, czy zostać tu na stałe, czy wracać. Istnieje bowiem ryzyko zasiedzenia się, później wrócić jest jeszcze trudniej – opowiadała Aneta Buchert.
Dlaczego wracać? Jeden z argumentów to wiszący nad głowami Polaków na Wyspach szklany sufit. Szczebel w karierze, na który - po początkowych sukcesach - trudno się dostać. Stanowiska zarezerwowane tylko dla najlepszych, ale najlepszych stamtąd. Wtedy przychodzi dylemat – zostać, żeby być tam, choć tylko jako jeden z wielu czy wracać, żeby indywidualnie móc więcej, niestety zazwyczaj za mniej.
W Wielkiej Brytanii nie zarabia się mało, ale są lokalizacje, gdzie wydaje się dużo. W ostatniej edycji rankingu HSBC „Expat Explorer” Wielka Brytania znalazła się na 22. miejscu rankingu najlepszych miejsc do życia dla ekspatów. W ogólnym zestawieniu zebrała noty gorsze niż Czechy (miejsce 4.), Szwecja (6.), Niemcy (10.) czy nawet Rosja (17.). Nawet zdaniem pracujących tam specjalistów ustępuje konkurentom pola jako kraj, gdzie trudno o oszczędności z racji wysokich kosztów życia i horrendalnych cen nieruchomości.
Singapore ranks 1st for attracting #GlobalTalent, the UK ranks 22nd in the 2016 HSBC Expat Explorer survey https://t.co/7FnipEuFix pic.twitter.com/R4gRHucpiP
— Dr Sonal Minocha (@PVCBU) 3 stycznia 2017
Dominują jednak ostatnio wątpliwości związane z niepewnymi warunkami pobytu obcokrajowców na Wyspach po Brexicie. Nie ma pewności jakie przywileje utrzymają, na jakich zasadach będą mogli ściągnąć na Wyspy swoich bliskich, kogo będą obowiązywały wizy. – Jestem w UK od siedmiu lat, mąż od jedenastu, więc nie sądzę, że nasz pobyt będzie zagrożony, tym bardziej, że nasz syn ma brytyjski paszport. Ale jak będzie - nie wie nikt i dopóki władze brytyjskie nie określą swojej polityki wobec imigrantów, zawsze będzie obawa – mówi Katarzyna Marchewka.
Ta niepewność miewa uzasadnienie w liczbach - w 2016 roku „The Observer” przeprowadził badanie, w którym 53% Brytyjczyków za wiodący problem trawiący ich kraj uznało… imigrantów. Takie podejście nie pomaga w integracji obcokrajowców z lokalsami. Podobnie jak doniesienia mediów skwapliwie odnotowujących wszelkie przejawy agresji skierowanej - nawet jeśli przypadkowo - w stronę Polaków. – Chociaż sama nie spotkałam się z żadnym objawem dyskryminacji, czuję, że Polacy są tutaj dyskryminowani – mówi Iwona Zawada-Coles. W polskim gronie między słowami słychać też urażone głosy, że dopiero po ogłoszeniu wyników referendum można było zobaczyć prawdziwe nastroje powściągliwych i zawsze miłych Anglików.
Powroty bez innowacji
„Trudno się emigruje, ale jeszcze trudniej wraca się do kraju”, „Nie wracasz do kraju dla pieniędzy, wracasz dla rodziny” – takie i podobne nagłówki można przeczytać w irlandzkim dzienniku „The Irish Times”, który tematowi powrotów do kraju poświęca uwagę regularnie, z racji wieloletnich tradycji emigracyjnych w tym społeczeństwie. To hasła uniwersalne na tyle, że podpisałoby się pod nimi także wielu rozrzuconych po świecie Polaków. Pytani o to, co musiałoby się wydarzyć, żeby zrezygnowali z emigracji, opowiadają o polskiej mentalności, biurokracji i utrudnieniach w prowadzeniu własnego biznesu. Do Polski wrócą, jeśli konieczna okaże się opieka nad rodzicami, kiedy znajdą satysfakcjonującą pracę albo pensje pójdą w górę.
Powroty emigrantów marzą się kolejnym obozom rządzącym - obiecują łatwiejszy niż dawniej zawodowy start, uznanie dla doświadczenia, otwarte ramiona. Zawróceni emigranci to nadal polityczny sukces. Mimo że szczegółowe analizy losów powracających pokazują inne oblicze tego samego zjawiska i mówią o deprecjacji kwalifikacji czy osłabionych relacjach społecznych w kraju. Zdaniem autorów raportu „Społeczne skutki poakcesyjnych migracji ludności” z Państwowej Akademii Nauk migracje powrotne okresu poakcesyjnego w dużo większym stopniu są powrotami porażki niż powrotami innowacji.