Kurs tureckiej liry załamał się, tracąc ciągu zaledwie miesiąca względem dolara ponad 13 proc. Słabość waluty stała się problemem rangi państwowej. Zwykle w takich sytuacjach potrzebne działania podejmuje bank centralny, jednak Turcja stawia na działania rządu i... propagandy.
Turecka gospodarka od rozpoczęcia programów luzowania ilościowego przez Fed praktycznie bez ograniczeń korzystała z taniego kapitału zza Atlantyku. Przedsiębiorstwa na potęgę zapożyczały się w dolarach, finansując inwestycje i dynamiczny rozwój gospodarczy kraju w ostatnich latach. Doprowadziło to do sytuacji, w której aktualne zadłużenie walutowe netto tureckich przedsiębiorstw niefinansowych przekracza 200 mld dolarów, czyli ponad 1/4 PKB kraju.
W tej sytuacji turecka gospodarka stała się bardzo uzależniona od polityki Fedu. Jeżeli stopy procentowe w USA są wysokie, to także spłata zobowiązań w tej walucie staje się droższa. Do tego szkodliwy dla dłużników staje się silny dolar, a ten umacnia się od 3 lat, czyli od rozpoczęcia wygaszania luzowania ilościowego.
Rozpoczynającą się wówczas panikę na lirze udało się opanować dzięki drastycznemu podniesieniu stóp procentowych w styczniu 2014 roku. Stopa pożyczkowa Overnight, czyli taka, po której bank centralny pożycza bankom komercyjnym pieniądze na jeden dzień, wzrosła z 7,75 proc. do 12 proc.
Stabilizacja trwała około roku. Kurs liry względem dolara ponownie zaczął spadać z początkiem 2015 r., kiedy to bank centralny dokonał kilku trudnych do uzasadnienia cięć kosztu pieniądza, w związku ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi, które dawały ulgę kredytobiorcom, ale szkodziły walucie. Prezydent Recep Tayyip Erdoan, liczący na zmianę konstytucji, nieszczególnie ukrywał naciski na bank centralny i wielokrotnie w swoich przemówieniach podkreślał, że "lobby wysokich stóp procentowych" odpowiada za wszelkie niepowodzenia kraju. Kurs uległ względnej stabilizacji dopiero po przyspieszonych wyborach w listopadzie 2015 r.
Kolejne załamanie kursu liry spowodowały oczekiwania względem Fedu dotyczące podniesienia stóp procentowych w USA w grudniu 2016 r., które zostały jeszcze spotęgowane przez zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa i następującym po nim wzroście oczekiwań inflacyjnych, które wywołały obawy dotyczące jeszcze większego podniesienia kosztu pieniądza przez Fed i w rezultacie silne umocnienie dolara. Od początku października lira straciła 17 proc. wartości względem amerykańskiej waluty. Turcy w tej sytuacji zaczęli się bać.
Sytuację mógł uratować tylko bank centralny, jednak jego niezależność od 2014 sporo ucierpiała wraz ze zmianą prezesa i umocnieniem prezydenta Erdogana, bardzo przeciwnego jakimkolwiek podwyżkom stóp procentowych. Turecki przywódca wręcz stwierdza, wbrew wszystkim znanym teoriom ekonomicznym, że to wysoki koszt pieniądza powoduje inflacje, pokazując USA, Wielką Brytanię i Unię Europejską jako przykłady krajów o niskiej stopie procentowej i inflacji, całkowicie mieszając przyczynę ze skutkiem.
Bank centralny owszem zareagował, ale raczej kosmetycznie. 24 listopada podniósł stopę procentową overnight o 25 punktów bazowych, z 8,25 do 8,5 proc. Był to ruch dużo mniej zdecydowany niż w 2014 roku i także mniej skuteczny - udało mu się powstrzymać spadek kursu liry na około godzinę.
Gdy zawiodła polityka monetarna, a właściwie jej brak, prezydent Erdogan postanowił odwołać się do broni, którą zna najlepiej - własnej charyzmy wspartej odpowiednia propagandą. Oświadczył, że Turcja padła ofiarą międzynarodowego spisku oraz ataku spekulacyjnego i cały naród musi stawić czoła zagrożeniu.
Oświadczył, że każdy obywatel powinien zamienić swoje oszczędności, które trzyma w walutach obcych na liry i złoto, co miałoby zwiększyć popyt na turecką walutę na rynku.
Jest o co walczyć. Turcy pamiętają poprzednie kryzysy walutowe i są raczej nieufni względem liry, więc dużą część swoich oszczędności trzymają w dewizach. W tureckich bankach osoby fizyczne posiadają depozyty walutowe o wartości około 90 mld dolarów. Dla porównania, rezerwy walutowe Tureckiego Banku Centralnego wynoszą około 140 mld dolarów. Nie wiadomo, ile Turcy trzymają dewiz pod materacem. Szczególnie, że depozyty walutowe są masowo wycofywane po tajemniczym odwołaniu premiera Ahmeta Davutoglu na przełomie kwietnia i maja, co opozycyjne media okrzyknęły mianem "pałacowego zamachu stanu". W szczytowym momencie wartość walut obcych złożonych w tureckich bankach sięgała 104 mld dolarów.
Apel prezydenta spotkał się z silnym odzewem przedsiębiorców przychylnych rządowi. Galip Öztürk, właściciel drugiej co do wielkości floty autobusowej w Turcji, obiecał darmowe bilety autobusowe dla każdego, kto pokaże dowód wymiany 500 dolarów na liry. W jego ślady poszło wielu małych biznesmenów oferujących darmowe usługi każdemu, kto wymieni dolary na liry.
Jeśli sprzedasz USD i kupisz TRY, masz za darmo usługę w niektórych miejscach #Turcja # https://t.co/0loGOfgLvu
— Turcja24 (@turcjapolska) 2 grudnia 2016
Jeżeli Turcy rzeczywiście wykażą się solidarnością ze swoim prezydentem i zaczną masowo wyprzedawać posiadane waluty obce, może to faktycznie wpłynąć na poprawę kursu liry, ale nie na długo. Rezerwy, także te w rękach prywatnych, kiedyś się przecież kończą. Umiejętność mobilizacji narodu jest bez wątpienia cenną cechą przywódcy, ale w otwartej gospodarce nie jest ona w stanie zastąpić dobrej polityki, także monetarnej.