artykuły
Parasol KGB, identyczny z tym, z którego otruto Georgiego Markowa (fot. Flickr/OnceAndFutureLaura/CC BY-NC-SA 2.0)
Parasol KGB, identyczny z tym, z którego otruto Georgiego Markowa (fot. Flickr/OnceAndFutureLaura/CC BY-NC-SA 2.0)

Gdy Georgi Markow parkował pod Waterloo Bridge, dochodziła 14.00. Nie spiesząc się, wszedł schodami na most. Po chwili już stał na przystanku. W całkiem sporej grupie oczekującej na autobus. Niektórych kojarzył z widzenia. Nie on jeden zostawiał po tej stronie auto. Po dłuższej chwili podjechał autobus. Tak jak zawsze, Markow ustawił się raczej pod koniec kolejki wsiadających.

Nagle poczuł mocne, bolesne ukłucie z tyłu prawego uda. Instynktownie się odwrócił. Jakiś mężczyzna podnosił z ziemi upuszczony parasol. - Przepraszam - wymamrotał z obcym akcentem. Był dobrze zbudowany, na oko jakieś 40 lat. "Strasznie ostry ten szpic parasola" - pomyślał Markow i wsiadł do autobusu. Nieznajomy zrezygnował. Podszedł do stojącej tuż obok taksówki. Odjechali w przeciwnych kierunkach.

Most Waterloo w Londynie (fot. Tom Arthur/Flickr/Wikimedia Commons/CC BY-SA 2.0)

Markow po kilkunastu minutach był już w redakcji. I pewnie by zapomniał o całym incydencie, gdyby koleżanka zza biurka obok nie zwróciła mu uwagi. - Chyba gdzieś się ubrudziłeś - wykręcił się i faktycznie, na jasnych spodniach z tyłu była mała plamka zaschniętej krwi. Poszedł do toalety, zdjął spodnie, stanął tyłem do lustra i obejrzał swoje prawe udo. Rzeczywiście, lekka czerwona opuchlizna wokół maleńkiej ranki. Ale czuł się dobrze. "Do jutra pewnie zejdzie" - uspokoił się tą myślą. Potem jeszcze przy kawie zdążył opowiedzieć kolegom historię z mostu. Wieczorem wrócił do domu. Annabel już spała. Zjadł kolację i poszedł spać.

Otruty

Rano już było źle. Markow nie był w stanie iść do pracy. Po kilku godzinach nie mógł już nawet wstać o własnych siłach z łóżka. Annabel zadzwoniła do kolegi męża z redakcji - zawieźli go wieczorem 8 września do Szpitala św. Jakuba. Rozgorączkowany Markow miał już silne bóle brzucha, wymiotował, dostał biegunki. W pierwszych badaniach najbardziej zaniepokoił lekarzy drastyczny wzrost liczby białych krwinek. Szybka diagnoza: podejrzenie posocznicy. I w tym kierunku podjęto leczenie. Ale pacjent nie reagował na terapię. Przeciwnie, jego stan się pogarszał. W niedzielę 10 września wieczorem, gdy konał w szpitalnym łóżku, Radio Wolna Europa nadało 11. odcinek jego programu Mówi Markow pt. Dzień wolności i dzień milicji. Nazajutrz, 11 września 1978 roku o 9.45 Georgi Markow zmarł.

Pierwsza diagnoza mówiła, że przyczyną zgonu była "posocznica, forma zatrucia krwi wywołana przez bakteryjne toksyny, prawdopodobnie w wyniku uszkodzenia nerek". Markow został pochowany na cmentarzu przykościelnym w Whitchurch w Dorset. Pozostawił żonę Annabel i dwuletnią córkę Aleksandrę. To właśnie Sasza wiele lat później, 28 grudnia 2000 roku, odebrała z rąk prezydenta Petyra Stojanowa najwyższe bułgarskie odznaczenie państwowe, Order Starej Płaniny, przyznane pośmiertnie jej ojcu za "wkład w rozwój bułgarskiej literatury i walkę z komunizmem".

Markow. Wróg reżimu

Pozostając na emigracji, Markow postanowił rzucić wyzwanie komunistom. 8 czerwca 1975 r. słuchacze bułgarskiej sekcji Radia Wolna Europa usłyszeli pierwszą autorską audycję znanego pisarza. Przez następne trzy lata wyemitowano w sumie 137 tekstów Markowa. Cykl nosił nazwę Zaocznie. Raporty o Bułgarii i zyskał ogromną popularność. Program emitowano w niedzielę, w najlepszym czasie antenowym, a powtórki były w poniedziałek. Choć Markow skupiał się na życiu kulturalnym w Bułgarii, to kolejne odcinki jego programu były jedną wielką krytyką komunistycznego reżimu. Dzięki wiedzy, jaką zdobył swego czasu, goszcząc na salonach władzy, teraz mógł celnie uderzać w komunistycznych bonzów. Nieraz ujawniał kompromitujące i ośmieszające informacje, choćby o Żiwkowie. Dość szybko zapracował na miano wroga nr 1 komunistycznego reżimu. Zresztą już kilka dni po opuszczeniu przez Markowa Bułgarii w głównym organie prasowym partii pojawił się artykuł krytykujący jego twórczość. W ciągu następnych dwóch miesięcy zdjęto wszystkie jego sztuki ze scen teatrów. Po roku mówiono o nim: zdrajca. W 1972 r. został wyrzucony ze Związku Pisarzy Bułgarskich, jego książki wycofano z bibliotek i księgarni. W 1976 r. Markow został zaocznie skazany na sześć i pół roku więzienia oraz konfiskatę majątku. Aż do 1989 jego nazwisko było w oficjalnych bułgarskich mediach zakazane.

Bułgarska bezpieka formalnie zaczęła rozpracowywanie Markowa w 1971 r. Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (DS), a dokładniej jego VI Zarząd (wywiad), rozpoczął operację pod kryptonimem "Wędrowiec".

Markow. Wróg Żiżkowa

Gdy Markow opuszczał ojczyznę, był tam uznanym dramaturgiem, reżyserem i pisarzem. Był też bardzo blisko wewnętrznego kręgu Żiwkowa. Później, na emigracji, w nadawanych przez RWE audycjach kpił z reżimu. Wyśmiewał dyktatora jako człowieka o "niesmacznie miernym poczuciu humoru", charakteryzującego się chamstwem "wioskowego policjanta", mającego skłonności do "pompatycznych wyrażeń" oraz błędne mniemanie, że jest wspaniałym myśliwym. Nic dziwnego, że przewrażliwiony na własnym punkcie dyktator znienawidził Markowa. Kilkanaście lat później Oleg Kaługin, wysoki oficer KGB, który zbiegł na Zachód, wspominał: - Słyszałem o Markowie od moich kolegów z bułgarskiego wywiadu. Był blisko Żiwkowa, po czym zwrócił się przeciwko komunistom i wyjechał do Wielkiej Brytanii, skąd atakował reżim w Sofii. "Mieszka w Londynie i oczernia towarzysza Żiwkowa" - powiedział mi jeden z oficerów wywiadu bułgarskiego. Audycje Markowa miały bardzo dużo słuchaczy, choć bułgarska bezpieka robiła, co mogła, by zagłuszyć RWE. Żiwkow był na bieżąco informowany o tym, co nadaje to radio, codziennie na jego biurko trafiały spisane audycje, m.in. Markowa.

Todor Żiwkow, przywódca Bułgarii, i Jurij Andropow, szef KGB (fot. Bundesarchiv/Soviet Life/Wikimedia Commons/public domain)

Ściganie emigrantów, którzy ważą się krytykować reżim, było jednym z głównych zadań DS. W 1974 r. Borys Arsow, uciekinier, który odważył się atakować ekscesy reżimu, zniknął nagle z mieszkania w duńskim Aarhus, gdzie redagował bułgarskie pismo emigracyjne "Lewski". Dwa miesiące później pojawił się w Sofii, gdzie skazano go na 15 lat więzienia. Okazało się, że z Danii uprowadzili go agenci DS. W 1975 r. oficjalnie poinformowano, że Arsowa znaleziono martwego w więziennej celi. Mniej więcej w tym samym czasie trzech emigrantów bułgarskich, którzy pomagali innym w ucieczkach na Zachód - Iwan Kolew, Peter Niezamow i Weselin Stojow - zostało zastrzelonych w Wiedniu. Zabójca został szybko zidentyfikowany przez policję austriacką. Był agentem DS, który spenetrował środowisko emigracyjne, a po wykonaniu zadania zbiegł do Sofii.

Zaostrzenie kursu

W lipcu 1977 r. Żiwkow podpisał tajną dyrektywę biura politycznego partii, która przewidywała użycie "wszelkich dostępnych środków w celu neutralizacji wrogich emigrantów". Markow zaczął coraz częściej dostawać ostrzeżenia, że powinien przestać nadawać swoje audycje. Zareagował w ten sposób, że jeszcze bardziej zaostrzył ton swojego programu. Od listopada 1977 do stycznia 1978 w eter poszło 11 satyrycznych audycji z cyklu "Osobiste spotkania z Todorem Żiwkowem". Dyktator stracił cierpliwość.

*

Wiadomo, że bułgarskie służby konsultowały się z KGB w sprawie Markowa już wcześniej. Na przykład w maju 1976 r. pułkownik Miczo Genkowski raportował, że delegacja oficerów DS omawiała w Moskwie z Sowietami 17 przypadków operacyjnych, w tym sprawę "Wędrowca". Prośba, jaką KGB otrzymało w styczniu 1978 r., miała już jednak zupełnie inny charakter. Minister spraw wewnętrznych Bułgarii i jednocześnie szef DS, generał Dimitar Stojanow prosił "towarzyszy radzieckich" o pomoc w zlikwidowaniu Markowa, oskarżonego o "szkalowanie towarzysza Żiwkowa" w licznych audycjach radiowych. (...) Przewodniczący Komitetu Jurij Andropow zwołał naradę w ścisłym gronie. Sam nie miał ochoty podejmować ryzyka związanego z udzieleniem pomocy Bułgarom.

Prośba o pomoc

W gabinecie na trzecim piętrze gmachu na Łubiance oprócz Andropowa pojawili się szef I Zarządu Głównego (wywiad zagraniczny) generał Władimir Kriuczkow, jego zastępca wiceadmirał Michaił Usatow oraz szef kontrwywiadu zagranicznego (Zarząd "K") generał Oleg Kaługin. Sprawę przedstawił Kriuczkow, mówiąc, że dostał pilny szyfrogram z rezydentury KGB w Sofii. Szef MSW Bułgarii gen. Dimitar Stojanow prosi o pomoc w zabiciu Markowa. Kriuczkow zreferował, kim jest Markow, podkreślając, że ujawnianie przez niego "tajemnic kuchni" komunistycznego kierownictwa Bułgarii jest bardzo groźne dla Żiwkowa. Gdy szef wywiadu skończył, Andropow wstał i zaczął powoli krążyć po gabinecie. - Jestem przeciwny politycznym zabójstwom! Jestem przeciwny politycznym zamachom! - podniósł głos. I dodał surowym tonem: - Czasy, gdy ten sposób załatwiania spraw uchodził bezkarnie, minęły. Nie możemy cofnąć czasu. Powtarzam, jestem temu przeciwny. I tak jesteśmy wciągani w różne sytuacje. To jest ich problem. Pozwólmy, żeby sami go załatwili.

Kriuczkow się wtrącił: - Juriju Władimirowiczu, proszę zrozumieć, jeśli odmówimy Bułgarom, postawimy ministra Stojanowa w niezręcznej sytuacji. Żiwkow będzie myślał, że Stojanow nie ma żadnego poważania w KGB. Że zmienia się stosunek ZSRR, naszego kierownictwa do bułgarskich towarzyszy. To nie pomoże naszym relacjom, a zwłaszcza ministrowi Stojanowowi, który we wszystkim nam pomaga .

Dyskusja toczyła się dalej, przerywana momentami napiętej ciszy. W końcu Andropow przyjął argument zastępcy, że odmowę drażliwy Żiwkow odbierze jako lekceważenie i obrazę i zgodził się na pomoc Bułgarom. Ale pod warunkiem, że KGB nie będzie bezpośrednio zaangażowane w operację. - No dobrze, macie moją zgodę na udział w sprawie, ale tylko od strony technicznej, bez zaangażowania personalnego. Wyślijcie instruktora, dajcie im techniczne środki. Niech Bułgarzy sami rozwiążą ten problem. To wszystko, na co mogę się zgodzić.

Budynek KGB w Moskwie (fot. RIA Novosti archive, image #142949/Vladimir Fedorenko/CC-BY-SA 3.0)

KGB wchodzi do gry

Po tym spotkaniu Kriuczkow i Kaługin wrócili do podmoskiewskiej siedziby wywiadu. Kaługin wezwał do gabinetu dwóch podwładnych. Jednym z nich był pułkownik Siergiej Gołubiew, szef służby bezpieczeństwa w Zarządzie "K", specjalista od zabójstw. Gołubiew mógł się pochwalić imponującą karierą w wywiadzie. Był rezydentem KGB w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Kairze. Był też jednym ze 105 dyplomatów sowieckich wydalonych przez Brytyjczyków jednorazowo w 1971 r. (operacja "Foot"). - Mamy zlecenie, robotę do wykonania. Będziecie w kontakcie z wydziałem naukowym, który zapewni wam wszelką broń i trucizny. Damy wam instrukcje i wtedy polecicie do Sofii pomóc Bułgarom - krótko poinformował Kaługin.

Pułkownik Gołubiew bez zwłoki przystąpił do realizacji zadania. Zaczął od wizyty w Laboratorium nr 12 należącym organizacyjnie do Zarządu Operacyjno-Technicznego KGB (OTU), ale de facto podległego bezpośrednio przewodniczącemu Komitetu. W kręgu wtajemniczonych laboratorium znane było po prostu pod nazwą Kamiera (jako specjalne pomieszczenie), a jego szefem był jeden z najbliższych współpracowników Andropowa, gen. Wiktor Czebrikow. (...) Po konsultacjach ze specjalistami od trucizn i odebraniu szczegółowej instrukcji od przełożonych kilka dni później Gołubiew poleciał do Sofii. Jego towarzyszem był pracownik Kamiery Iwan Surow. W Bułgarii omówili z lokalną bezpieką różne opcje otrucia Markowa. Gołubiew i Surow zaproponowali Wasylowi Kocewowi, szefowi wywiadu SD, trzy sposoby pozbycia się Markowa: zainfekowanie skóry trucizną, zatrucie jedzenia lub picia, wystrzelenie zatrutej kulki. Jeśli chodzi o ten pierwszy wariant, była to metoda, której użyto wobec Aleksandra Sołżenicyna na początku lat 70. Wtarto mu w skórę trujący żel, Sołżenicyn zachorował, ale przeżył.

Parasol i operacja "Wędrowiec"

To był początek intensywnych konsultacji na linii KGB-DS. W czerwcu płk Miczo Genkowski poleciał do Moskwy. Spotkał się tam z Kaługinem. Łubianka udostępniła Bułgarom Kamierę. Kontakty z DS nadzorował Siergiej Gołubiew, który w lipcu 1978 r. po raz drugi wybrał się do Sofii. Spędził tam cztery pracowite dni, "omawiając pewne konkretne operacje". Towarzysze sowieccy z towarzyszami bułgarskimi ostatecznie dokonali wyboru narzędzia zbrodni. Był to odpowiednio zmodyfikowany przez specjalistów z Kamiery amerykański parasol. Gołubiew polecił wcześniej rezydenturze KGB w Waszyngtonie kupić kilkanaście sztuk tego samego modelu. Dla bezpieczeństwa kupowano je po jednej, dwie sztuki w sklepach w różnych miastach Stanów Zjednoczonych. W Moskwie technicy KGB przerobili szpic parasola w swego rodzaju samopał z tłumikiem. Z pneumatycznego mechanizmu wystrzeliwało się maleńką kulkę zawierającą silną truciznę. Aby broń była skuteczna, należało do ofiary wystrzelić z jak najbliższej odległości.

Trucizna, którą wybrano, jest bardziej zabójcza od jadu kobry, wielokrotnie silniejsza od cyjanku. Rycynę otrzymuje się z nasion rącznika pospolitego, rośliny występującej w Azji, na Bliskim Wschodzie, w południowej Europie i na południu Stanów Zjednoczonych. Jak działa? Najpierw jedna toksyna penetruje komórki zaatakowanego organizmu i niszczy bariery ochronne. Wtedy druga toksyna atakuje zdolność komórki do produkowania protein. Bez nich komórka umiera. Wraz z krwiobiegiem rycyna rozprzestrzenia się, niszcząc systematycznie kolejne komórki. Śmierć następuje zwykle z powodu zatrzymania akcji serca, spowodowanego zachwianiem równowagi elektrolitów w organizmie, a dokładniej takich kluczowych minerałów jak sód i potas. W przeciwieństwie do chociażby gazów atakujących układ nerwowy, np. sarinu, które zabijają w ciągu minut, zatrucie rycyną oznacza powolną, bolesną śmierć. To podstępna trucizna, jej działanie łatwo wziąć za infekcję wirusową lub bakteryjną. W przypadku otrucia rycyną w taki sposób, jakiego użyto wobec Markowa, pierwsze symptomy pojawiają się po kilku godzinach: gorączka, bóle brzucha, wymioty, biegunka, silne odwodnienie, wysokie ciśnienie i bardzo duża liczba białych krwinek. Przywieziony przez Gołubiewa parasol starannie wybrani agenci DS najpierw wypróbowali na koniu. Do zabicia tego potężnego zwierzęcia wystarczył jeden miligram rycyny. Próbę generalną przeprowadzono już na człowieku, a konkretnie więźniu oczekującym na wykonanie wyroku śmierci. Ale trucizna nie wydostała się z kulki wstrzelonej w ciało mężczyzny i ten przeżył. Gołubiew i Bułgarzy doszli do wniosku, że broń należy jeszcze udoskonalić. Samopał wrócił do moskiewskiego laboratorium. Tymczasem polowanie na Markowa ruszyło już na dobre.

*

11 września 1978 r., niecałe cztery doby po incydencie na Waterloo Bridge, Georgi Markow zmarł. Żiwkow triumfował. Agenci jego bezpieki poszli nawet do matki ofiary i oznajmili jej, że syn zginął, bo poprzez swą pracę w RWE stał się wrogiem państwa. Bułgarskie władze zdawały sobie sprawę, że bez pomocy KGB nie udałoby się zrealizować celu. Kiedy niedługo po zamachu Sofię odwiedził gen. Kaługin, dostał w prezencie od szefa MSW Bułgarii gen. Stojanowa kosztowny sztucer Browninga jako wyraz wdzięczności za pomoc w likwidacji Markowa. W archiwach DS, już po upadku komunizmu, odnaleziono kopię specjalnego rozkazu ministra spraw wewnętrznych z 17 kwietnia 1979 r., w którym przyznawał wysokie bułgarskie odznaczenia wiceadmirałowi Michaiłowi Usatowowi (wiceszef wywiadu KGB), gen. Iwanowi Sawczence (rezydent KGB w Sofii), gen. Kaługinowi, płk. Gołubiewowi oraz czterem innym oficerom KGB zaangażowanym w operację "Wędrowiec".

* 11 września 2013 r. upłynęło 35 lat od śmierci Georgiego Markowa, więc bułgarska prokuratura - wydaje się, że z dużą ulgą - ogłosiła, że sprawa ulega przedawnieniu, więc śledztwo zostaje definitywnie zamknięte. Scotland Yard zapewnił, że ze swojego dochodzenia nie rezygnuje.

Grzegorz Kuczyński i okładka jego książki "Jak zabijają Rosjanie" (fot. mat. wyd. Czerwone i Czarne)

Książka Grzegorza Kuczyńskiego "Jak zabijają Rosjanie" ukazała się 14 września nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.

Grzegorz Kuczyński (ur. 1975). Analityk i dziennikarz specjalizujący się w zagadnieniach związanych z Rosją i byłym Związkiem Sowieckim. Absolwent historii (Uniwersytet w Białymstoku) i specjalistycznych studiów wschodnich (Uniwersytet Warszawski). Wykładowca w Studium Europy Wschodniej UW. Autor publikacji naukowych i artykułów prasowych. Laureat nagrody studentów dziennikarstwa w plebiscycie MediaTory 2014.