Arkadiusz Jakubik: Kiedy obejrzałem "Wołyń", wróciły koszmary z planu zdjęciowego. Ciężko było zasnąć

- Po seansie "Wołynia" z sali wychodzi starszy człowiek. Łapie mnie za rękę, widzę, że ma łzy w oczach. Ściskając kurczowo moje ramię mówi mi: "Wie pan, ja mam 95 lat. Ja tam byłem. Dziękuję. Nie mogę, do widzenia". I wyszedł - mówi Arkadiusz Jakubik, odtwórca jednej z głównych ról w "Wołyniu".

Z aktorem rozmawialiśmy o filmie "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego przed jego kinową premierą 7 października. Produkcja zdobyła nagrodę Orły 2017 dla najlepszego filmu, a także m.in. statuetki dla najlepszego reżysera oraz nagrodę publiczności.

Małgorzata Steciak: Bał się pan tego filmu?

Arkadiusz Jakubik: [chwila ciszy] W pewnym sensie tak. Dlaczego? Znając charakter filmowego pisma Smarzowskiego wiedziałem, że wykreowany przez niego świat będzie do bólu realistyczny. Wojtek ma umiejętność bardzo sugestywnego budowania filmowych obrazów już na poziomie scenariusza. Po pierwszej lekturze właściwie można sobie wyobrazić cały film. Czytając ten tekst, byłem autentycznie przerażony.

Wojciech Smarzowski o "Wołyniu": Nie można budować pojednania zamiatając prawdę pod dywan

Smarzowski oczekuje od aktora, że ten zidentyfikuje się z postacią jeden do jednego. Kiedy się z nim pracuje, nie można schować się za aktorskimi maskami. Prawda, prawda i jeszcze raz prawda. I emocje. To interesuje tego reżysera. Mogłem się spodziewać, że na planie tego filmu nie będzie lekko.

Miał pan wątpliwości?

Nie. Znam kino Wojtka, parę jego filmów widziałem [śmiech]. Możliwość zagrania w "Wołyniu” była dla mnie ogromnym zawodowym wyzwaniem. Ten film zostanie w naszej świadomości na zawsze. Stanie się częścią naszej kulturowej i historycznej tożsamości. Będą go oglądały nasze dzieci, wnuki. Będzie puszczany w telewizji tak często jak "Potop”.

Dla mnie jednak najistotniejszy był osobisty wymiar tej historii, która jest mi bardzo bliska. Moi dziadkowie uciekali spod Stryja w 1943 roku przed ukraińskimi bandami. Pamiętam strzępy rozmów, opowieści dziadka Franciszka i babci Anieli Jakubików. Zostawili na wschodzie cały swój dobytek i bez niczego, boso, głodni i przerażeni wsiedli do bydlęcych wagonów i jechali aż do Krosna pod Rzeszowem - pierwszej bezpiecznej stacji.

Wspomnienia moich dziadków, świadomość, że te wydarzenia są częścią historii mojej rodziny sprawiły, że "Wołyń" stał się dla mnie bardzo ważny.

'Wołyń', kadr z filmu'Wołyń', kadr z filmu 'Wołyń', kadr z filmu/materiały prasowe

Smarzowski mówi, że chciałby, aby "Wołyń" był mostem, nie murem.

Jeszcze niedawno wydawało mi się, że tak może być. Dzisiaj niestety jestem dużo bardziej sceptycznie nastawiony.

Dlaczego?

Rok temu spotkałem się z ambasadorem Ukrainy, panem Andrijem Deszczycą podczas festiwalu - nomen omen - "Most" w Słubicach. Podczas kolacji posadzono mnie obok niego, bo wiadomo było, że gram w "Wołyniu". Rozmawialiśmy o filmie, ambasador powiedział mi, że bardzo na niego czeka i wie, że na Ukrainie wywoła on prawdziwy skandal. Dodał też, że jego rodacy muszą skonfrontować się z tym tematem.

Na koniec poinformował o powstaniu niezależnej polsko-ukraińskiej komisji historyków, której zadaniem jest przygotowanie wspólnego dokumentu nazywającego po imieniu, co naprawdę wydarzyło się na Kresach w trakcie II wojny światowej. Wydarzenia, miejsca, ofiary, liczby. Każda ze stron miała mieć zagwarantowany nieograniczony dostęp do archiwów drugiej.

Co zmieniło pana nastawienie?

Kiedy zbieraliśmy pieniądze na "Wołyń" wiosną tego roku byliśmy na spotkaniu w domu kultury w Górze Kalwarii. Odbyła się bardzo gorąca dyskusja na temat filmu i wydarzeń, o których opowiada. Opowiedziałem wtedy o spotkaniu z ambasadorem, o tym, że jestem pełen nadziei jeżeli chodzi o przyszłość relacji polsko-ukraińskich.

Na tym spotkaniu była pani Ewa Siemaszko, badaczka i naukowiec zajmująca się historią ludobójstwa na kresach wschodnich. Wzięła mnie wtedy na bok i powiedziała: "panie Arku, proszę mi wybaczyć, ale pan jest strasznie naiwny". Wytrąciło mnie to kompletnie z równowagi, ale ona ciągnęła dalej. "Słyszałam co pan powiedział i muszę pana zmartwić, to jest nieprawda". Zdradziła, że od historyków z tej komisji, których zna osobiście, dowiedziała się, że nie mają dostępu do ukraińskich archiwów, a cała ta inicjatywa jest fikcją i polityczną propagandą. Zmroziło mnie. Być może jestem naiwny, ale chciałbym, żeby ten film był naprawdę mostem. Nie będzie to jednak taka prosta sprawa. Boję się, że taki dokument nieprędko powstanie.

Wołyń - zwiastun filmu

Mnie też wydawało się, że o wydarzeniach na Kresach mówi się coraz więcej, że jest otwartość na dialog.

Z tego co wiem, druga strona zupełnie inaczej patrzy na ten problem.

To bardzo ciekawe w kontekście udziału w filmie Smarzowskiego ukraińskich aktorów. Dla mnie to też był pewnego rodzaju gest, że jesteśmy gotowi na rozmowę i pojednanie.

To są aktorzy pochodzący z zachodniej Ukrainy - ze Lwowa, Tarnopola, Stanisławowa, którzy inaczej odbierają tamte wydarzenia. Udział w filmie Smarzowskiego to dla nich bardzo ważna, wręcz ryzykowna decyzja, która może mieć dla nich w przyszłości przykre konsekwencje. Jestem pełen podziwu dla nich, bo oni swoimi twarzami, talentem, dali świadectwo tamtych tragicznych wydarzeń.

Wasyl Wasylik grający Petra podczas konferencji prasowej filmu w Gdyni powiedział piękne i mądre zdanie. Bardzo by chciał, byśmy po tym filmie potrafili sobie nawzajem przebaczyć i żyć razem dalej w miłości. Kiedy go słuchałem, miałem ciarki.

I dla mnie "Wołyń" ma przede wszystkim taki wydźwięk.

Zosia Głowacka, którą fenomenalnie zagrała Michalina Łabacz, do samego końca walczy o życie swojego synka - Ukraińca. Ta wizyjna, przepiękna, oniryczna scena finałowa, kiedy na kilka chwil pojawia się sam Petro, daje wyraźny sygnał, że tylko miłość może być ratunkiem. Miłość w nieludzkich czasach. Wierzę w to i trudno, niech będę naiwniakiem.

'Wołyń', reż. Wojciech Smarzowski"Wołyń", reż. Wojciech Smarzowski Fot. KRZYSZTOF WIKTOR/mat. prasowe

To zabrzmi jak pusty frazes, ale ja po seansie "Wołynia" czuję, że oprócz tego, że jest to film pod wieloma względami spełniony artystycznie, to jest to przede wszystkim film potrzebny.

Zgadzam się. Wszystkim nam towarzyszyło poczucie misji. Musimy jednak pamiętać, że "Wołyń" to nie podręcznik historii. Ten film ma sprowokować widza do własnych poszukiwań. Chodzi tu zwłaszcza o młodych ludzi, z których zatrważająca większość nie ma pojęcia, co działo się w trakcie wojny na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Mam nadzieję, że po obejrzeniu tego filmu sięgną po książkę historyczną albo stosowny artykuł w internecie i poczytają o polskich kresach.

Ten film jest także hołdem pamięci dla uczestników tamtych wydarzeń. Jest ich wśród nas coraz mniej, z każdym dniem ich ubywa.

Jak dawni mieszkańcy Kresów reagują na "Wołyń"? Są w stanie go oglądać?

Spotkania ze środowiskami kresowymi po pokazach filmu są szalenie wzruszające. Emocje są tak silne, że trudno nawet rozmawiać. Prowadzący takie spotkanie jak zawsze robi dobrą minę do złej gry, próbuje zadawać pytania: panie Arkadiuszu, a jak się panu pracowało nad rolą? A jakie miał pan przygody na planie? A ja mam w sobie pewien rodzaj wstydu, zażenowania, że muszę o takich rzeczach rozmawiać w obecności osób, które przeżyły to piekło.

Po seansie słyszeliśmy od nich: "dokładnie tak było". To były sceny żywcem wyjęte z ich wspomnień, jakby się rozgrywały w ich wsiach, domach. To jest świadectwo, które poraża. Podziękowania, które płyną z ust tych ludzi, są dla nas wszystkich największą nagrodą.

Jak o tym teraz myślę, to mam wątpliwości, czy chciałabym, żeby moja babcia, która przeżyła wojnę na Kresach, obejrzała ten film. Przeżywać jeszcze raz te same emocje, ten sam koszmar.

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy, którzy brali udział w tych wydarzeniach, będą mieli na tyle siły i odwagi, żeby ten film obejrzeć. Trudno ich do tego zachęcać, każdy ma swój poziom wrażliwości, sam sobie musi odpowiedzieć na pytanie, czy chce wrócić do tamtych wydarzeń.

Nie każdy też ma siłę, by zostać po projekcji na dyskusję. Pamiętam, jak byliśmy w Bydgoszczy, czekaliśmy na spotkanie z publicznością. Film się kończył, leciały już napisy. I nagle wychodzi z sali starszy człowiek. Łapie mnie za rękę, widzę, że ma łzy w oczach. Ściskając kurczowo moje ramię mówi mi: "Wie pan, ja mam 95 lat. Ja tam byłem. Dziękuję. Nie mogę, do widzenia". I wyszedł.

'Wołyń', reż. Wojciech Smarzowski"Wołyń", reż. Wojciech Smarzowski Fot. KRZYSZTOF WIKTOR/mat. prasowe

Pan też wspominał, że boi się wracać do emocji, jakie wywołał w panu "Wołyń" podczas pracy na planie.

Obejrzałem go dopiero we wrześniu na festiwalu w Gdyni. Wtedy przed projekcją byłem przekonany, że uwolniłem się już od "Wołynia". Po drodze wydarzyło się wiele rzeczy w moim życiu zawodowym – wyreżyserowałem swój film "Prosta historia o morderstwie", zagrałem w filmie Maćka Pieprzycy, nagrałem płytę "40 przebojów” z Olafem Deriglassofem. Miałem gdzie schować głowę i zapomnieć, zresetować swój twardy dysk.
Kiedy zobaczyłem "Wołyń”, wszystko wróciło. Te skrajne emocje, te koszmary z planu zdjęciowego. Ciężko było zasnąć po tej projekcji.

To rola wyczerpująca zarówno pod względem psychicznym, jak i czysto fizycznym. Zdjęcia trwały około 80 dni.

Nie chcę już dłużej robić z siebie jakiejś ofiary...

.ofiary Smarzowskiego?

Tak [śmiech]. Nie było mi łatwo, ale to debiutująca na ekranie Michalina [Łabacz - przyp. red.] przeszła prawdziwą gehennę. Młoda, niewinna, piękna 17-letnia Zosia Głowacka po kilku "filmowych” latach wygląda jak staruszka. Wystarczy spojrzeć w jej martwe, puste oczy, pooraną zmarszczkami twarz. Bardzo się cieszę, że Michalina otrzymała w Gdyni nagrodę aktorską za debiut, należała jej się jak nikomu innemu.

Jest fenomenalna w tej roli. Trudno uwierzyć, że nigdy wcześniej nie grała.

Wojtek bardzo długo szukał odtwórczyni roli Zosi. Robił castingi, obejrzał kilkaset dziewcząt, ale kiedy w końcu znalazł Michalinę, wiedział, że to był strzał w dziesiątkę. Dla reżysera wybór głównego bohatera czy bohaterki jest kluczowy. Jeśli popełni się tutaj błąd, nie da się uratować filmu. Michalina ma fenomenalną aktorską intuicję. Kiedy wygrała casting do "Wołynia”, była na pierwszym roku aktorskich studiów, nigdy nie stała przed kamerą!

'Wołyń', reż. Wojciech Smarzowski"Wołyń", reż. Wojciech Smarzowski Fot. KRZYSZTOF WIKTOR/mat. prasowe

Mam taką teorię, że Smarzowski nie zaprasza na plan aktorów, ale ludzi. Coś w tym jest. Czasami to jakim ktoś jest człowiekiem, jest dużo ważniejsze niż warsztat, doświadczenie i osiągnięcia zawodowe. Ci ludzie muszą się rozumieć, wspierać, pomagać sobie, traktować się jak partnerzy, przyjaciele na planie. Być ze sobą bardzo blisko, bo tylko w ten sposób można wejść w ten świat i budować szczere relacje.

Dla mnie "Wołyń” jest filmem o koszmarze wojny, skrajnego nacjonalizmu, ale chyba przede wszystkim to poruszająca historia o człowieczeństwie. O braniu odpowiedzialności za innych, nawet kiedy ceną za solidarność jest własne życie.

Ten film coś we mnie przełamał. Kiedyś zupełnie nieistotne było dla mnie na przykład to, by wychowywać dzieci w patriotycznym duchu. Zawsze żyłem bardzo szybko i nie interesowała mnie historia rodziny, jej tożsamość. A potem przeczytałem w scenariuszu "Wołynia" scenę, w której mój bohater Maciej Skiba tłumaczy swojemu synowi, że tylko najstarsza męska ręka rodu może na wieku drewnianej skrzyni zapisywać najważniejsze wydarzenia z życia rodziny. Zarówno informacje związane z historią, jak wybuch wojny i wejście Ruskich, udział pradziadków w powstaniach, czy rodzinne rocznice - chrzciny, śluby i pogrzeby, a nawet daty ocielenia się krowy. Przygotowując się do tej sceny, aby znaleźć w niej mój prywatny wymiar, pomyślałem o moich synach. Czy kiedykolwiek tak im opowiadałem o swoich przodkach? Rzadko i raczej niechętnie.

W ostatnim roku nadrobiłem te zaległości. W wakacje odwiedziliśmy córkę państwa Przewłockich, którzy podczas wojny przygarnęli moich dziadków w Krośnie. To spotkanie było dla mnie wzruszającą lekcją patriotyzmu, choć to słowo ostatnio ciężko mi przechodzi przez usta.

Nabrało niedawno zupełnie innego wydźwięku.

Niestety zdezawuowało się. Zbyt wielu ludzi i instytucji wyciera sobie tym słowem różne części ciała. Ja postanowiłem jednak wrócić do niego i na swój własny użytek je uszanować. Patriotyzm stał się dla mnie bardzo ważny.

Dlaczego teraz?

Moja rodzina zatoczyła koło. Od pociągu, którym uciekali z Kresów moi dziadkowie do Krosna, poprzez Gliwice, gdzie urodzili się moi rodzice, przez Strzelce Opolskie, w których ja przyszedłem na świat, aż po wieś Jastrzębie pod Warszawą, w której mieszkam z moją najbliższą rodziną. Dziesięć lat temu sprowadziłem nieopodal moją mamę, brat też mieszka niedaleko. A w zeszłym roku sprowadziliśmy prochy ojca na pobliski cmentarz w Konstancinie.

Poczułem wtedy ulgę. Zrozumiałem, że ten nasz rodzinny pociąg skończył bieg, a wszystko co się dzieje, to jest początek nowej historii naszej rodziny. Znaleźliśmy swoje miejsce. I swój cmentarz. I ja tu będę też leżał. Oby jak najpóźniej. Tu będą mnie odwiedzać moi synowie, ich dzieci, wnuki.

A podobną skrzynię jak Skiba sam sobie ostatnio sprawiłem. Jeszcze nie zacząłem jej zapisywać, ale jest jedno ważne wydarzenie, które powinienem umieścić na pierwszym miejscu. Dnia 2 października 2016 roku nasz najstarszy syn Jakub wyprowadził się z domu na studia do Łodzi. Dużo emocji, łez, smutku, ale życie idzie dalej.

Orły 2017 - nie mogło obyć się bez politycznych przytyków. "Wołyń" z nagrodą publiczności >>

A teraz zobacz: Nawet na wielkiej gali zdarzają się potknięcia. Oto największe oscarowe wpadki

Nawet na wielkiej gali zdarzają się potknięcia. Oto największe oscarowe wpadki

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.